Gabinet
Olivera był zwyczajny. Biurko, komputer i jakieś szafy. Na podłodze był
wyłożony okrągły dywan. Były na nim przedstawione dwie postacie - wilk i lew,
które się goniły. Siedziałam na mini sofie owinięta kocykiem. Ven w tym czasie
robił mi herbatę w pokoju obok.
- Matrona nie miałaś wyboru -
powiedział spokojnie Oliver. - Na arenie będzie to samo - albo ty, albo ktoś inny.
- Ale ty nic nie rozumiesz! To
był chłopak mojej siostry, był dla niej całym światem, a ja jej go zabrałam -
ukryłam twarz w dłoniach i znów starałam się powstrzymać łzy.
- Uspokój się dziecko, i tak byś
musiała go zabić - wziął łyk drinka - żeby wygrać.
- Nie chciałam wygrać.
- To po co się zgłosiłaś? -
spytał zaciekawiony.
- Chciałam pomóc Danielowi
wygrać...
- Czy próbujesz przekazać mi, że
gdyby została wasza dwójka, to popełniłabyś samobójstwo, żeby ten chłopak
wygrał?
Przytaknęłam.
- Jednak nie jesteś taka mądra,
jak sądziłem - kontynuował Dziadek. - Nie poradziłabyś sobie z nim czy bez
niego. Jesteś zbyt delikatna, za bardzo wszystko przeżywasz.
- Przepraszam, że taka jestem!
- Tylko nie krzycz, mój aparat
słuchowy tego nie zniesie. Powinnaś zauważyć znaczącą przewagę swoich rywali i
pozbywać się ich już tutaj. W większości pokojach pozostał już tylko jeden
zawodnik. A wiesz czemu?
- Nie trudno się domyślić.
Zarżnęli przeciwników podczas snu. Ale to nie jest uczciwe.
- Tu nie ma zasad. Z 1865
zawodników musi nam zostać trzydziestka osób. Myślisz, że z samych walk tracimy
tylu zawodników?
- Niech da już jej pan spokój -
poprosił Ven.
W ręku trzymał kubek z unoszącą
się parą. Usiadł obok mnie i podał napój. Wzięłam jeden łyk i przyjemne ciepło
rozeszło się po moim ciele.
- Dzięki.
- Nie dam jej spokoju -
odpowiedział Oliver po chwili. - Albo weźmiesz się w garść dziewczyno albo...
- Albo umrę - dokończyłam.
- Idźcie już do pokoju. I Ven
pamiętaj - powiedział surowo Dziadek.
- Pamiętam.
Mój współlokator objął mnie i
poprowadził do pokoju. Była już druga w nocy. Wszyscy spali albo leżeli
zakrwawieni w łóżkach.
Pomimo upływu
kilku godzin od zabójstwa, nie potrafiłam się uspokoić. Przed oczami cały czas
miałam sylwetkę Daniela, jak wykrzykuje obelgi. Nazwał mnie mutantem. Skąd w
ogóle taki pomysł? Może nie jestem taka, jak wszyscy, ale czy to powód, że
wyzywać od najgorszych? Zastanawia mnie jeszcze jeden fakt. W jaki sposób dowiedział
się o tatuażu. Włosy zawsze ścinałam tak, żeby idealnie zakrywały kark. Teraz
sięgają mi już do ramion, więc nikt nie miał nawet okazji, żeby go zauważyć.
Była to 2. Normalna, czarna liczba. Był już kiedy zostałam podrzucona do domu
państwa Terson.
Jest jeszcze
jedna sprawa do wyjaśnienia. Po pojawieniu się Vena, przyszedł Calyton i kazał
nam iść do Olivera. Opowiedziałam im wszystko. O dziwnym zachowaniu i wyglądzie
Daniela, o jakimś serum prawdy, o zarzutach jakie mi postawił. Nie wspomniałam
o tatuażu, lepiej żeby nikt nie wiedział. Usadowili mnie na kanapie. Clayton
poszedł pilnować drzwi, a Ven do małego pomieszczenia obok. Był tam też Oliver.
Musiało im bardzo zależeć, żebym nie usłyszała nic z ich rozmowy, ponieważ
mówili szeptem. Mieli niestety pecha - słuch mam nadzwyczaj dobry.
- Nie mam pojęcia, skąd się
dowiedział. Jeszcze ten kit o serum prawdy, kto mu takich głupot nagadał?! -
powiedział oburzony Ven.
- Ciszej! Chłopcze wiesz po co tu
jesteś.
- Wiem i to bardzo dobrze.
- Więc dlaczego dopuściłeś do ich
spotkania?! Specjalnie dałem go na inny oddział, żeby nie miał z nią
styczności. Za bardzo przypomniałby jej dom i dawne życie.
- Zapomni, uwierz mi. Zrobimy z
niej jeszcze maszynę do zabijania.
- Ty słyszysz co mówisz? Ona mnie
może się otrząsnąć po jednym zabójstwie.
- Przyzwyczai się, zobaczysz.
- Dlaczego w ogóle go zabiła?
- Powiedział, że jest mutantem i
się rzucił na nią. Broniła się.
- Nie żadne „broniła się”, tylko
instynkt kazał jej atakować.
- Może masz racje.
- Pogadamy jeszcze na ten temat.
Idę zobaczyć, jak się czuje.
A dalej już
wiecie co było. Z ich rozmowy można wywnioskować tylko jedno - Daniel mówił
prawdę. Dalej nie wierzę, że jestem mutantem, ale jakiś związek muszę z nimi mieć. Cały czas żyłam nieświadoma. Jak mogłam przez tyle
lat się nie zorientować? Przecież ten tatuaż musi coś oznaczać. Może pochodzę z drugiego instytutu badań nad pozbyciem się mutagennych komórek? Usunęli ze mnie to plugastwo i dali do normalnej rodziny. Czy rodzice wiedzieli o tym? Skoro obcy mi ludzie
wiedzą, to czemu by nie oni? Interesowali się tym w ogóle? Wszystko się skomplikowało. Nie potrzebnie
zgłaszałam się na ten durny wyścig. Ale Telia... Moja kochana siostrzyczka. Nie
mogę pozwolić, żeby trafiła w łapy jakiegoś debila lub co gorsze - umarła.
- Wiem, że nie śpisz Ven -
powiedziałam ostro. - Słyszę, jak nierówno oddychasz.
Odwrócił się do mnie i spojrzał
pytająco.
- Od jak dawna wiesz? - spytałam.
- O czym?
- Nie udawaj. Słyszałam waszą
rozmowę z Oliverem.
- Co usłyszałaś? - usiadł i
spojrzał na mnie poważnie.
- Wszystko! Wiem, że jestem powiązana z mutantami i że nie jesteś tu przez przypadek. Mojego pierwszego współlokatora
specjalnie zabiłeś, żeby być blisko mnie. Tylko czemu?
- To nie jest czas i pora na taką
rozmowę.
- Właśnie, że jest! Ven chce wyjaśnień
i to już - nakazałam.
Chłopak wstał
i podszedł do mnie. Przykucnął i nasze twarze były na tej samej wysokości. Nie
tracąc kontaktu wzrokowego ściągnął rękawiczkę. Jego dłoń była niebieska w
czarne plamy. Zanim zdążyłam zareagować dotknął mojej skóry. Poczułam, jak moje
ciało drętwieje i straciłam przytomność.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przeczytałeś/przeczytałaś?
Pozostaw swoją opinię w komentarzu, w końcu ja też muszę coś czytać ;p
(ps bardzo mnie to motywuje do dalszego pisania)Długo nie było, ale mam nadzieję, że się podoba :)