piątek, 29 stycznia 2016

Rozdział 6


Telia uśmiechała się sztucznie. Musiała zachęcić, jak największą liczbę mężczyzn, aby wzięli udział w wyścigu. Spuściłam głowę, żeby wymazać ten widok z pamięci.
- Tegoroczną Junoną jest Telia Terson! - oznajmił Luis. - Ma dwadzieścia lat, mądrością dorównuje urodzie i nie tylko. Który z was panowie zechciały ją za żonę, co? Bo ja na pewno!
Nagle mama straciła przytomność. Poleciała na tatę, który ją złapał. Ludzie wokół nas zrobili kółko i wezwali pomoc. Jakaś kobiety uklękła przy niej i zbadała jej puls. Reszta tłumu była jednak zajęta rozważaniem czy się zgłosić, czy nie.
Telia nie zasłużyła na to. Jest idealną córką, dziewczyną, uczennicą i siostrą. Nigdy nie złamała prawa. To nie ona powinna teraz tam stać. Bycie Junoną to wielkie ryzyko. Jeśli wyścig będzie trwał zbyt długo, zginie z głodu. Było już kilka takich przypadków. Nie, moja siostra tak nie skończy!
Znienacka znów rozbrzmiał głos Luisa. Na sterowcach pojawiła się jego sylwetka.
- A więc czas na najważniejsze pytanie w tym dniu! Który z was zechce zostać tegorocznym Jupiterem?
Mężczyźni zaczęli przepychać się  przez tłum. Przed oczami mignęła mi twarz Daniela, który wręcz biegł do sceny. Nawet się nie zastanawiał nad wyborem. Wiedział, że musi ją uratować. Był tylko jeden problem - jest pacyfistą. Tak, Daniel nienawidzi wojen, wzajemnego zabijania i oczywiście Święta Junony. Podziwiam go, że postanowił wziąć udział w wyścigu. Jednak nie potrafię myśleć pozytywnie. Daniel jest wysoki, szczupły i nie szczególnie umięśniony. Patrząc po jego przeciwnikach, znajdujących się już na scenie, to wątpię czy chociaż przetrwa jeden dzień. Większość z nich to sportowcy, którzy od lat trenują walkę lub zdesperowani ludzie pragnący władzy.
Nagle poczułam, jakiś impuls. Odpychałam od siebie ludzi i trącałam ich łokciami. Co raz szybciej i szybciej. Musiałam wydostać się z tłumu. Słyszałam obelgi w moim kierunku. Co chwila ktoś zasłaniał mi drogę. Już nawet nie zważałam na stojące osoby przede mną. Biegłam ile sił w nogach. Idź na przód - słyszałam w głowie. Drapałam, gryzłam, żeby tylko mieć trochę miejsca dla siebie. W końcu znalazłam się przy scenie. Zapłakana, obolała od przepychania się i zadyszana.
- Zgłaszam się! - wrzasnęłam i przecisnęłam się przez rządek mężczyzn.
Dotarłam do barierek dzielących tłum od reporterów i ją przeskoczyłam. Powywracałam kilka kamer, aparatów, nie mówiąc już o kopniętych mikrofonach. Dziennikarze byli tak osłupiali i zdziwieni, że Luis stracił ich zainteresowanie. Moja twarz pojawiła się na sterowcach. Wyglądałam okropnie. Podarta bluzka, rozczochrane włosy i rozmazany makijaż od łez. Tłum nagle umilkł.
Ochrona już dawno by mnie zgarnęła, gdyby nie Luis. Takiego wydarzenia jeszcze nie było. Zdarzały się ataki na prowadzących, ale zgłaszająca się kobieta?! W dodatku wychodząca na scenę? 1 czerwiec 2225 roku zostanie najbardziej zapamiętany, a wraz z nim Luis Dercon.
Weszłam powoli po schodkach. Czułam na sobie ciężar tysięcy oczu. Nie dość, że spoglądały na mnie osoby z 14 Placu Głównego, to jeszcze pewnie emitują to na innych oraz Polach Elizejskich i Arkadiach. Muszę wziąć się w garść. Pokazać, że jestem gotowa dla siostry zrobić wszystko. Nawet zabić.
Stanęłam obok prowadzącego. Był wyższy ode mnie o głowę. Brązowe włosy związane w kucyk i idealnie przygolona bródka sprawiały wrażanie spokojnego mężczyzny. Szarość jego oczu była dopasowana do garnituru. Na kciukach miał pierścienie z rubinami.
- Słucham? - spytał spokojnym głosem do mikrofonu.
- Zgłaszam się na uczestniczkę w Świecie Junony - mój głos rozbrzmiał po całym Placu Głównym.
Ludzie zaczęli się śmiać. Pokazywali na mnie palcami, robili zdjęcia i nagrywali. Nie wierzyli we mnie. Sama nawet nie potrafiłam. Niedaleko sceny stał Daniel. Kręcił głową, jakby nie wierzył w to co widzi. W miejscu, gdzie zemdlała mama znajdowała się teraz karetka.
- Cisza! - nakazał prowadzący. - Powiedz mi proszę, jak się nazywasz?
- Matrona Terson. - odpowiedziałam łamiącym się głosem.
- Członkowie rodziny nie mogą brać udziału w wyścigu. - przypomniał.
- Wiem, ale my nie jesteśmy rodziną - powiedziałam stanowczo, prostując się. - Mam to samo nazwisko, ponieważ zostałam adoptowana przez jej rodziców.
Społeczeństwo wstrzymało oddech. Daniel otworzył szeroko oczy i pobladł. Zapanowała cisza. Nawet Luis nie wiedział co powiedzieć.
To był największy sekret mojej rodziny. Siedemnaście lat temu, dokładnie 1 maja 2208 roku, zostałam podrzucona pod dom państwa Terson. Nie miałam żadnego liścika ani karteczki, jedyna informacja to "Matrona" napisana flamastrem na mojej rączce. Juliet i Zack chcieli mieć dużo dzieci, było ich w końcu stać. Jednak po narodzinach Telii mama nie mogła zajść w ciążę. Po trzech latach nieskutecznych prób, zostałam zesłana im ja.
- Telia kochanie, choć musisz coś zobaczysz - zawołał ją tata.
Niewielka, blond włosa dziewczynka dreptała niezgrabnie po panelach. Do połowy miała zapiętą zieloną sukieneczkę. Za nią próbowała nadążyć Welia.
- Młoda panienko, najpierw musisz się ubrać.
- Welia będziesz musiała sobie przypomnieć, jak się przewijało! - zaśmiała się mama.
- Pani, jesteś w ciąży? - spytała z szerokim uśmiechem sługa, przerywając bieg za trzylatką.
- Chodź to zobaczysz – zachęcił ją tata.
Niewolnica podeszła do kanapy w salonie. Z ręcznika wystawała mała główka pokryta czarnymi włoskami.
- Pani, kiedy... - zaczęła ze zdziwieniem Welia.
- Ktoś zadzwonił do drzwi i Zack otworzył, a ona leżała pod nimi - przerwała jej mama i delikatnie pogłaskała dziecko po głowie.
W tym momencie przybiegła ich córka.
- Mamo, cio to? - spytała dziewczynka.
Tata wziął ją na ręce i posadził sobie na kolanach, żeby lepiej widziała. Wpatrzyła się w niemowlaka i pogłaskała go.
- Chcesz mieć siostrzyczkę? - spytała Juliet.
- Ce - odpowiedziała Telia.
To dzięki niej nie trafiłam do sierocińca. Zawdzięczam jej wszystko. Może i miała trzy latka, ale podjęła jedną z najważniejszych decyzji w swoim życiu.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przeczytałeś/przeczytałaś? Pozostaw swoją opinię w komentarzu, w końcu ja też muszę coś czytać ;p (ps bardzo mnie to motywuje do dalszego pisania)
Kolejna niespodzianka! Co sądzicie o tym, że Mat i Telia nie są siostrami? Czy może według was są, dzięki uczuciu, jakim siebie darzą?

niedziela, 24 stycznia 2016

Rozdział 5


Wrzasnęłam i spadłam na podłogę. Całe ciało miałam spocone, a oddech przyśpieszony. Zapaliłam światło w pokoju. Nikogo nie ma. To był tylko sen. Roztrzęsiona przykryłam się kołdrą, ale nie mogłam zasnąć. To było takie realne, jakby na prawdę się działo. Wyobraźnia płata ci figle, pocieszałam się. Przecież nigdy nie miałaś powodzenia u mężczyzn. Tylko Jason... Właśnie, Jason. Co jakby zgłosił się, żeby mnie uratować? Naraził by się na takie ryzyko? A co jeśli by zginął? Nawet nie chce myśleć. Powiesiłabym się chyba.
Zegarek pokazywał szóstą rano. Zazwyczaj o tej godzinie spałam, bo jest niedziela. Wstałam i nalałam sobie wody do wanny. Dodałam płatki róż i sole. Leżałam i rozkoszowałam się ciepłem oraz wonią, która unosiła się w powietrzu.
Po porannej (bardzo porannej) kąpieli, zabrałam się do zadań. Co my tu mamy? Matematyka, gastronomia, medycyna i biologia. Z cyferek byłam całkiem niezła, tak jak i z gotowania. Szybko uzupełniłam przepisy i zabrałam się do rozpoznawania leków. Następnie musiałam opisać ulubione zwierzę. Mogłabym to robić z zamkniętymi oczami. Referat na temat wilków to sama przyjemność.
Po skończeniu, sprawdziłam plan lekcji. Co tydzień się zmienia. W tym tygodniu najwięcej mam ekonomii, pedagogiki i gastronomii. Mam normalne przedmioty, ale dodali nam jeszcze kierunki studiów. Uczymy się na nich podstaw, żeby już teraz sprawdzić w czym jesteśmy dobrzy.
Która to już? Ósma. Do śniadania mam jeszcze godzinę. Puściłam muzykę i na siłę próbowałam znaleźć sobie jakieś zajęcie. Sprzątać nie mam co, bo Welia się tym zajmuje i zawsze mam idealny porządek. Poszłam więc do łazienki i zrobiłam sobie lekkiego irokeza. Założyłam nowe kolczyki - srebrne kuleczki. Industriala nie ruszałam, bo sam w sobie był super. Resztę wolnego czasu spędziłam robiąc ćwiczenia - taki domowy wf. Zrobiłam serię brzuszków, przysiadów i pompek. Co w sumie było debilizmem, bo kąpałam się dwie godziny temu. Wzięłam szybki prysznic i poszłam na śniadanie.
Zjadłam je w samotności - rodzice w pracy, Telia u Daniela. Przynajmniej niedziele mogliby mieć wolne, a nie tylko soboty. Po posiłku ubrałam się w krótkie spodenki moro, czarny podkoszulek i ruszyłam na miasto. Z muzyką płynącą przez słuchawki przespacerowałam cały dzień. Byłam sama, słuchałam ulubionych piosenek i byłam w ruchu. Czego więcej chcieć?
Wieczorem przyjechał Daniel. Pewnie Telia czegoś potrzebuje albo zapomniała. Jednak, gdy go zobaczyłam w drzwiach, zamarłam. Był blady i strasznie podenerwowany.
- Dzwonię do niej od rana i nic! – wrzasnął i cisnął moje ramiona, w nadziei, że zaraz mu wszystko wyjaśnię.
- Myślałam, że jest z tobą. – odparłam z niepokojem.
Pobiegliśmy do jej pokoju. Pusty. Zero kartki z jakąkolwiek wiadomością. Przepytaliśmy służbę, ale zawsze ta sama odpowiedz: "Tylko wczoraj, jak państwo wróciliście". Rozkazałam im przeszukać cały dom i ogród. Zadzwoniłam do rodziców. Oczywiście żadne z nich nie odbierało. W ogóle to powinni już być w domu. Daniel w tym czasie wypytał znajomych przez telefon. Od godziny niczego się nie dowiedzieliśmy. Wsiedliśmy w końcu do auta Daniela i szukaliśmy jej na mieście.
- Mam nadzieje, że nic jej się nie stało - powiedziałam, powstrzymując łzy.
- Nie mów tak! Jestem pewien, że jest cała i zdrowa... Tylko gdzie? – spytał ironicznie Daniel.
- Byliśmy już we wszystkich jej ulubionych miejscach.
- Jeszcze jedno zostało.
- Jakie? – zadziwiła mnie jego odpowiedź.
- Na pierwszą randkę zabrałem ją na klif.
- Serio? Zabrałeś ją na jakaś górkę?- zadrwiłam.
- Sama zobaczysz – odpowiedział dumnie.
Przejechaliśmy jeszcze kilka kilometrów w górę. Miał racje. Wokół rosły brzozy i lipy. Droga była skąpana od zieleni, którą teraz oświetlał księżyc. Widok stąd był jeszcze piękniejszy. Widać było całe miasto. Nad nim jaśniały miliony gwiazd. Daniel faktycznie jest romantykiem, a ja nie wierzyłam Telii. Z fascynacji wyrwał mnie krzyk chłopaka. Nawoływał moją siostrę.
Po bezowocnych poszukiwań wróciliśmy do domu. Był środek nocy, a wewnątrz krzątali się policjanci. Zdejmowali odciski i przeszukiwali cały budynek. Tata siedział na kanapie przytulając mamę. Tusz spływał z jej oczu.
- Pni Terson, proszę się nie martwić. Znajdziemy ją. – oznajmił policjant.
- Mam nadzieję - wytarła oczy z łez, jeszcze bardziej rozmazując makijaż. - Matrona! Dziecko znaleźliście coś? – spytała.
- Nic - odpowiedział Daniel.
Nie chciałam rozpłakać się wśród tych wszystkich ludzi. Pobiegłam do pokoju i wtuliłam się do poduszki. Co się z nią stało? Czemu nie zostawiła żadnej informacji? Czy jest bezpieczna? Tyle pytań, zero odpowiedzi. Gdzie do cholery jest moja siostra?! Kolejna fala łez zalała moje policzki. Włączyłam muzykę i starałam się o tym nie myśleć. A jeśli potrzebuje pomocy? Tak, jak ja, kiedy byłam mała. Było to siedem lat temu, ale pamiętam to tak wyraźnie.
Znowu mnie otoczyli. Stałam bezradnie plecami do szafek i z całych sił przyciskałam książkę do piersi. Jakby miało mi to pomóc. Katy złapała mnie za ucho i mocno pociągnęła. Wrzasnęłam i kopnęłam ją w piszczel. Jej siostra, Jen przykleiła mi gumę do włosów. W ślad za nią poszła reszta śmiejących się ze mnie dzieciaków. Skuliłam się i próbowałam powstrzymać łzy. Nie chciałam pokazywać im, że się przejmuje. Byłam najniższa z klasy i najszczuplejsza, czyli idealny obiekt do drwin.
- I co teraz kościotrupie?! - wrzasnęła na cały korytarz Katy.
- Chcesz może jeszcze gumy? – zadrwiła Jen.
Dzieci śmiały z ich tekstów, jakby były to najlepsze żarty, jakie słyszały. Im jednak chodziło tylko o to, żeby się podlizać.
- Może wywalimy na nią śmieci z kubła? - zaproponował Kew.
Był mojego wzrostu, ale wrednością dorównywał bliźniaczkom. Jego kręcone, blond włosy i pulchna twarz sprawiały, że wyglądał, jak cherubinek. Cherubinek  z  diabłem  w środku.
- A może na ciebie go wrzucimy?! - wrzasnęła Telia.
Dzieciaki odwróciły się. Nad nimi stała moja starsza siostra. Była moim ochroniarzem i wybawicielem w szkole.
- Ale ja tylko żartowałem... - zaczął Kew, ale Telia mu przerwała.
- Lubisz znęcać się nad dziewczynkami?  - spytała ironicznie i grzmotnęła go pięścią tłusty policzek.
Zatoczył się i ledwo złapał równowagę. Moja wybawczyni ruszyła ku tym dwóm zołzom. Telia była starsza o trzy lata od nas, znacznie większa i silniejsza. Złapała Katy za warkoczyki. Wyjęła szybko z torby nożyczki. Obiecała jej włosy i to samo zrobiła z Jen. Moje rówieśniczki rozpłakały się i zaczęły wrzeszczeć. Nadbiegł nauczyciel i oczywiście wszystkie winy padły na Telie.
Nie chce, żeby jedyne, co mi po niej zostanie, to wspomnienia. Dochodziła już trzecia nad ranem. Zmęczona tym wszystkim, położyłam się na łóżku i zasnęłam. Sny mnie nie nawiedzały, nie musiały. Wystarczający koszmar przeżywałam w rzeczywistości.
Dziś dowiem się, kim jest Junona. Gdyby nie nakaz zebrania się na głównym placu, nadal leżałabym w łóżku. A tak, to teraz muszę stać wśród tysięcy ludzi i obserwować widowisko. Przynajmniej rodzice są ze mną.
W Erebie było dwadzieścia placów głównych. Każdy z nich był w kształcie kwadratu o wymiarach pięciu kilometrów. Na samym jego początku znajdowała się ogromna scena. Wokół niej tłoczyli się reporterzy. W powietrzu unosiły się sterowce. Na bokach miały wielkie telewizory, na których było widać prowadzącego.
Luis Dercon. Młody, przystojny, z wielką charyzmą i poczuciem humoru. Ubrany był w srebrny, matowy garnitur. Uśmiech nie schodził mu z twarzy. Machał do tłumu i posyłał całusy. Musiał wywrzeć, jak najlepsze wrażenie, żeby za rok znów go wybrali na prowadzącego.
Z głośników przy scenie zadudniła melodia hymnu. Nie posiadał słów. Muzyka sama w sobie robiła wrażenie. Zawierała krzyki ginących ludzi, wystrzały i okrzyki zwycięstwa. Powstał on z nagrań z czasów wojny.
- Witam! - powiedział Luis do mikrofonu. - Czas rozpocząć kolejny wyścig po Junonę.
Rozległy się oklaski. Ludzie uwielbiają ten rodzaj rozrywki. Walka o piękną kobietę między setkami mężczyzn. Można to jedynie porównać do turniejów rycerskich. Ubrani w srebrne zbroje walczyli na miecze, aby zdobyć rękę księżniczki i zostać przyszłym królem.
Luis dał znak, żeby wszyscy zamilkli. Po minucie ciszy na wszystkich telewizorach pojawiła się Junona. Blond pukle okrywały jej nagie ramiona. Mocny makijaż podkreślał zielone oczy i usta. Ubrali ją w białą suknie utrzymującą się na piersiach. Gorset zdobiony był małymi różami z diamentami. Szeroki, falowany dół rozchodził się na pół metra od Junony. Wygląda przepięknie. I będzie wyglądać tak samo, podczas wesela na koniec wyścigu. Ale kto stanie u jej boku? Który zostanie jej Jupiterem? Ile osób poświęci życie dla niej? Ilu zdobędzie się na odwagę, aby uratować Telie?
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przeczytałeś/przeczytałaś? Pozostaw swoją opinię w komentarzu, w końcu ja też muszę coś czytać ;p (ps bardzo mnie to motywuje do dalszego pisania)
Zaskoczeni, że to nie Matrona jest Junoną, tylko jej siostra?  Spodziewaliście się tego czy raczej nie? I czy duże zrobiło to na was wrażenie?
A co do Daniela, lubicie go?
Zapraszam do odwiedzenia zakładki Bohaterowie. Może, jeśli zobaczycie, jak wg mnie mogliby wyglądać postacie, to pomoże wam to w czytaniu :D

piątek, 22 stycznia 2016

Rozdział 4


To był chyba najgorszy z moich dotychczasowych poranków. Przepłakałam ponad godzinę za nim zasnęłam. Obudziłam się z podkrążonymi i zapuchniętymi oczami. Śniadanie zjadłam w pokoju. Kanapki z miodem i kakao poprawiły mi lekko humor.
Dłonie wyjątkowo przestały mnie boleć. Poszłam do łazienki i ściągnęłam opatrunki. Pod bandażami była gładziutka skóra. Dotknęłam miejsc, z których jeszcze wczoraj leciała krew. Ani śladu. Może mam halucynacje po nieprzespanej nocy?
Nagle usłyszałam pukanie do drzwi. Wyszłam z łazienki.
- Proszę - powiedziałam.
- Dzień dobry, panienko - przywitał się Cody. - Jesteś proszona do salonu.
- Powód?
- Przyjechał pani ojciec.
Od razu się uśmiechnęłam. Ruchem ręki nakazałam słudze odejść. Otworzyłam drzwi do garderoby. Miała ona tak z pięć metrów długości. Była najmniejsza spośród wszystkich znajdujących się w domu. Znalazłam czarną obcisłą sukienkę z ćwiekami na ramionach i dziesięciocentymetrowe buty na obcasie. Z włosów ułożyłam małego irokeza za pomocą żelu.
Gotowa ruszyłam do salonu. Już na korytarzu słyszałam rozmowę rodziców i Telii.
- Kochanie jesteśmy tacy szczęśliwi! - powiedziała z entuzjazmem mama.
- To niesamowite! Mało kto dostaje się na takie studia po roku kształcenia umiejętności.
- To miłe co mówicie, ale... O patrzcie, Matrona przyszła! - zmieniła temat Telia.
- Dzień dobry - powiedziałam i przytuliłam się z nimi.
Cody przyniósł szampana i już miał otwierać, kiedy tata go powstrzymał.
- Pozwól - zabrała butelkę od sługi.
Szybko odkorkował i nalał każdemu z nas szampana. Wzięliśmy po lampce i wypiliśmy na cześć mojej siostry. Spojrzałam na nią pytająco. Kiwnęła dwa razy na "nie". Czyli, nie powiedziała im jeszcze co o tym sądzi. Po wysłuchaniu kolejnych gratulacji rodziców, wsiedliśmy do forda Shelby GT350 taty. Pojechaliśmy najpierw do teatru, potem do restauracji i na koncert symfoniczny. Rodzice i Telia uwielbiali spędzać tak czas. Ja siedziałam cicho i znosiłam to wszystko. Nie chciałam robić im przykrości. Wieczorem wróciliśmy do domu, ponieważ robiło się zimno. Dni były gorące i przyjemne, ale noce przeraźliwie mroźne.
W szkole dni mijały strasznie wolno. Przerwy spędzałam sama. Jason przestał się do mnie odzywać. Kiedy patrzył się na mnie, wyglądał jakbym mu rodzinę zabiła. Przesiadał się ode mnie podczas lekcji. Może nie powinnam go odrzucać? Bylibyśmy parą, pewnie nawet szczęśliwą na początku. Jak ja mam mu teraz powiedzieć, że żałuje tego co powiedziałam? Przecież uzna, że jestem jedną z tych "głupich nastolatek". Docenisz, jeśli stracisz.
Tydzień mijał za tygodniem. Maj dobiegał już końca. Przez miesiąc zdążyłam się przyzwyczaić do bólu po utracie przyjaciela. Na półmetek poszłam tylko dlatego, że rodzice mi kazali. Muzyka średnia, ale bawiłam się świetnie. Sama byłam zaskoczona, gdy koleżanki z mojej klasy zaciągnęły mnie na parkiet. Jedzenie było wspaniałe. Dawno, w sumie nigdy, nie byłam na dyskotece.
Telia oczywiście przywiozła i odwiozła mnie. W aucie nawiązałyśmy dość ciekawą konwersację.
- Kiedy im powiesz? - spytałam.
- Że nie pójdę na te studia? Nie wiem, boję się.
- Jesteś ich dzieckiem, przecież nie przestaną cię kochać. Będę źli, bo to na prawdę wspaniała oferta. Jesteś dorosła, zrobisz co chcesz.
- Wiesz co? Jesteś najlepszą siostrą na świecie. Kocham cię.
- Dzięki, ja ciebie też.
Jutro już trzydziesty pierwszy maja. Ciekawe, kogo tym razem wybiorą na Junonę. Co roku organizowane jest święto Junony, żeby sprawdzić, jak silna jest miłość. Dwadzieścia pięć lat temu coś takiego nie istniało. Państwo traciło na tym, aż nazbyt wiele. Ludzie popełniali samobójstwa z powodu odrzucenia, różne przestępstwa w ramach zemsty lub mordowali z zimną krwią. Rząd zorganizował zawody? Nie, raczej wyścig po miłość, władzę i pieniądze. Zostaje wybierana kobieta, która w życiu miała bardzo wielkie powodzenie u mężczyzn. Przewozi się ją na Pola Elizejskie. Jest tam przetrzymywana i z dnia na dzień dają jej mniej jedzenia. Uratować ją może mężczyzna, który wygra wyścig, czyli pokona przeciwników. Ilość zawodników jest nieograniczona. 95% uczestników zazwyczaj zgłasza się tylko dla korzyści materialnych. Wygraną jest oczywiście Junona, pół miliona dolarów i miejsce w zarządzie Edenu. Kto by nie poszedł na taką okazje?
Położyłam się na łóżku i od razu zasnęłam. Ciemność pochłonęłam mnie, jak nigdy dotąd. Dni spędzone w gronie rodziny bywają męczące. Nagle usłyszałam pukanie do drzwi. Niezgrabnie wstałam i otworzyłam je. Do pokoju wpadło kilku mężczyzn. Byli ubrani w ciemnozielone kombinezony, a na głowach mieli kaski. Twarz zasłonili czarną szybką. Skierowali ku mnie pistolety i jeden z nich powiedział:
- Witamy, tegoroczną Junonę.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przeczytałeś/przeczytałaś? Pozostaw swoją opinię w komentarzu, w końcu ja też muszę coś czytać ;p (ps bardzo mnie to motywuje do dalszego pisania)
W sumie nic się nie dzieje za wiele, ale mam nadzieję, że się podoba. Mat ma wyrzuty sumienia co do Jasona, powinna z nim pogadać czy nie? Zaskoczeni końcówką? 

wtorek, 19 stycznia 2016

Rozdział 3


Musiałam sprawdzić co z Telią. Jednak teraz dużo ryzykuje. Mama mogłaby zauważyć bandaże.
Z natury lubię być sama. Jedynymi osobami, które toleruje to rodzice, siostra, Daniel i Jason. Przy nich czuje się swobodnie. Jestem sobą, nie muszę nikogo udawać. Jednak teraz nie chciałam z nikim rozmawiać. Zjedzenie kolacji w towarzystwie mamy nie wchodziło w grę. Na szczęście mój wewnętrzny samotnik często się odzywa i normalnym jest, że jadam w pokoju. Podeszłam do telefonu, który wisiał na ścianie. Nacisnęłam jedynkę i czekałam, aż ktoś odbierze.
- Słucham? - powiedziała Welia, jedna ze sług.
- Przynieść mi kolacje do pokoju i kawę.
- Dobrze, a kawa ma być taka, co zawsze?
- Tak, z mlekiem, cukrem i nie zapomnij dać ciasteczka maślanego.
- Pani, czy ja zapomniałam kiedykolwiek o tak istotnej rzeczy? - zaśmiała się.
Odłożyłam słuchawkę. Lubiłam Welie, zawsze mnie rozśmiesza. Była po czterdzieste, trochę przy kości. Czarne włosy przepasała siwizna, ale jej błękitne oczy wciąż miały ten błysk. Cieszyła się ze swojej pracy. Nie miała męża, ani dzieci. Jedyną rodziną byliśmy dla niej my. Mama nie lubiła wysługiwać się osobami, które mają drugie życie. Chciała, żeby niewolnicy byli całkowicie oddani jej.
Po chwili służąca przyniosła mi posiłek. Kiedy wyszła, włączyłam muzykę. Nie lubię jeść w ciszy. Do moich uszu doleciał death metal. Rodzice zamontowali mi drzwi dźwiękoszczelne, ponieważ nie chcieli słyszeć tych "wyjców". Telia też tego nie tolerowała zbytnio. I tak największe oburzenie było wtedy, jak zrobiłam kolczyki. Osiem dziurek na raz. Sześć zwykłych kolczyków i jeden industrial. Miałam chyba karę na trzy miesiące, ale warto było. Ból był do zniesienia i szybko mi się zagoiło. Po miesiącu nie czułam już nic, a opuchlizna zeszła. Jedynie Jesonowi podobał się mój piercing.
Około drugiej w nocy poszłam do kuchni. Akurat zmianę miała dzisiaj Welia.
- Pani, dlaczego nie śpisz? - spytała, lekko zdenerwowana.
- Pić mi się zachciało, zaparzysz mi rumianku?
- Rumianku? - zdziwiła się.
- Okres mam i brzuch mnie trochę boli.
Nie pytała już więcej. Kuchnie oświetlała jedna lampka, więc sługa nie zauważyła moich opatrunków. Kilka minut później, szłam z kubkiem gorącego rumianku. Wśliznęłam się do pokoju Teli. Leżała zwinięta na łóżku. Była cała blada.
- Telia, przyniosłam ci coś - szepnęłam.
- Jesteś wielka, sis. Co ci się stało w dłonie?
- A to nic takiego! - machnęłam ręką, żeby pokazać, że to nic ważnego. - Sprzątałam po tobie po prostu.
Wzięła ode mnie rumianek i powoli zaczęła pić. Usiadłam obok niej.
- Przepraszam za tą rozbitą... – zaczęła łamiącym się głosem Telia.
- To już nie ważne. Ale dlaczego to zrobiłaś? Czemu się upiłaś?
- Przyjęli mnie...
- To gratulacje! – krzyknęłam.
- Cicho! - skarciła mnie. - Nie gratuluj mi, nie ma czego.
- Jak to?! Dostałaś się na najlepsze studia.
- Wiem, ale będę musiała mieszkać z dala od Daniela...
- Będzie dobrze, spokojnie. Wymyślicie coś – pokrzepiłam ją.
- Myślisz? – spytała za nadzieją.
- Ja to wiem. Mogłaś mu od razu powiedzieć o co chodzi, a nie wpychać język do gardła.
- Nie mów tak! Będziesz miała chłopaka, to zrozumiesz.
- Prędzej zacznę się na różowo ubierać – odparłam ostro.
Wstałam i wyszłam z pokoju. Zirytowała mnie. Daniel, Daniel, Daniel. Wszędzie kurna Daniel! Kiedyś to ja byłam na pierwszym miejscu. Byłam jej oczkiem głowie. Broniła mnie przed szkolnymi tyranami. Pomagała mi w zadaniach. Wychowywała mnie, kiedy rodzice nie mieli czasu. Byłyśmy nierozłączne. A później wszystko się zepsuło. Hormony jej buzować zaczęły. Zmieniała chłopaków, jak rękawiczki. Ale teraz znalazła tego jedynego, idealnego. Poświęca dla niego życiową szanse, marzenia. Niech go szlag.
Padłam na łóżko i zasnęłam. Minutę później zadzwonił budzik. Wskazywał piątą rano. Już trzy godziny minęły? Na cholerę ja w ogóle nastawiałam budzik tak wcześnie, skoro jest sobota. Wzięłam telefon. Sam się nastawił najwyraźniej i podpisał JASON. Nacisnęłam odbierz.
- Przypomnij mi ile razy mam cię już zamordować? – spytałam zaspanym głosem.
- Teraz już będzie trzydziesty piąty. Słuchaj muszę ci coś powiedzieć.
- Jeśli to nic ważnego…
- Zerwałem z Daisy.
- Poczekaj, powiem Weli, żeby cię wpuściła.
- Szybko, bo zamarzam! - i się rozłączył.
Podeszłam do drugiego telefonu i rozkazałam służącej wpuścić Jasona. Wpadł do mojego pokoju, jak błyskawica i owinął się kocykiem. Wpatrywał się we mnie i szeroko uśmiechnął.
- Co? - spytałam.
- Nic, nie ważne. Daisy mi powiedziała, że albo ona albo ty.
- I ty, jak skończony debil wybrałeś mnie!
- Powinnaś się cieszyć, ale tak bardzo cenię naszą przyjaźń! – oburzył się.
- Cieszę się i to bardzo, ale będziesz musiał w końcu ułożyć sobie z kimś życie.
- A co jeśli ja nie chce?
- Jason, to że ja jestem odludkiem, nie znaczy, że ty też musisz nim być.
- Ty też nie. Kiedy ostatni raz się całowałaś?
- Przecież wiesz, że nigdy. Co to w ogóle za pytanie!
- No właśnie. Może gdzieś tam jest mężczyzna twojego serca.
- Jeszcze jedno słowo, a będziesz żałował, że mnie wybrałeś.
- Oj, no przestań. Wiem, że nie lubisz tego tematu, ale to jest wspaniałe uczucie kochać kogoś.
- Tak to kogo kochasz? Bo już chyba nie Daisy.
- Ja... Matrona tą osobą jesteś ty.
Zamurowało mnie. Przez tyle lat się przyjaźniliśmy, a ja nic nie zauważyłam. To, jak patrzył się na mnie, jak mnie przytulał, jak pocieszał. To wszystko było z miłości. Dlaczego tego wcześniej nie dostrzegłam? Zawsze był na moje zawołanie. Wolał zerwać z dziewczyną niż przestać się ze mną przyjaźnić. Zwierzałam mu się, jak przyjaciółce. Ufałam, jak rodzicom. Przyszedł nad ranem, żeby wyznać swoje uczucia, bo nie mógł już się ukrywać i udawać. Czy zasłużyłam na taką miłość? Czy ja w ogóle potrafię odczuć coś takiego, jak miłość czy pożądanie do drugiej osoby?
- Wyjdź - powiedziałam i wskazałam na drzwi.
- Co? Ja ci właśnie wyznałem...
- Wyjdź, rozumiesz? - spytałam ze łzami w oczach.
Nie chciałam tego robić, ale musiałam. Ze mną byłby nieszczęśliwy. Nie czułabym się już przy nim tak swobodnie. Na samą myśl o tym, że zacząłby mnie zdrobniale nazywać robiło mi się nie dobrze. Nie mówiąc już o pocałunkach w miejscach publicznych. Takie pary, aż się prosi, żeby kamieniem rzucić. I teraz sama miałabym tak robić? Nigdy.
Jason zrzucił kocyk i przytulił mnie mocno. Próbowałam opanować łzy, ale i tak spłynęły mi po policzkach.
- Nie kocham cię Jason - skłamałam - i nigdy nie pokocham.
Czułam, że źle robię. Nawet jeśli pasujemy do siebie, jak dwie krople wody czy rozumiemy się bez słów. Ale on jest wspaniałym chłopakiem. Nie pozwolę, żeby zmarnował sobie ze mną życie. Miał wielkie plany na przyszłość. Zawsze marzył, żeby wyjechać na Pola Elizejskie. Wybudować tam ogromny dom, założyć rodzinę. Mnie te rzeczy kompletnie nie interesowały. Wolę żyć chwilą. Nie lubię planować przyszłości, martwić się, co wydarzy się jutro.
Jason w końcu chyba zrozumiał. Opuścił ramiona i bez słowa wyszedł z mojego pokoju. Usłyszałam tylko trzask zamykanych drzwi.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przeczytałeś/przeczytałaś? Pozostaw swoją opinię w komentarzu, w końcu ja też muszę coś czytać ;p (ps bardzo mnie to motywuje do dalszego pisania)
W końcu znacie pełne imię głównej bohaterki! Podoba wam się czy nie? 
Co sądzicie o rozwoju wydarzeń? Mat dobrze postąpiła odrzucając Jasona?

sobota, 16 stycznia 2016

Rozdział 2


- Jesteś pijana - powiedziałam.
- Wcale nie! - oburzyła się.
- A te wypieki to skąd?
- Napaliłam się po prostu! - krzyknęła na cały salon.
Nagle zrobiła się zielona. Chwyciłam ją za rękę i pobiegłyśmy do łazienki. Nachyliłam jej głowę nad ubikacją i trzymałam jej włosy w czasie, gdy jej organizm zwracał alkohol. Nie mogłam tak cały czas stać. Musiałam ogarnąć dom do powrotu mamy. Nie może jej takiej zobaczyć. Zdjęłam gumkę z nadgarstka i związałam jej blond włosy. Wtedy wpadł Daniel i pomógł Telii utrzymywać głowę.
- Coś ty jej zrobił?!
- Była już taka, kiedy przyjechałam. Zadzwoniła po mnie i powiedziała, że potrzebuje pomocy.
- I dlatego postanowiłeś się z nią miziać?
- Nie. Przez telefon powiedziała mi, że dom się pali. Wsiadłem szybko do auta i kiedy tu przyjechałem, co się okazało? Że oczywiście nic się nie dzieje! W ramach przeprosin mnie pocałowała i trochę nas poniosło.
- Eh... wy i te wasze miłości. Nie powiedziała ci czemu się upiła?
- Nie.
- Może później z niej to wyciągnę. Słuchaj muszę ogarnąć salon, poradzisz sobie?
- Jasne.
Poszłam do pokoju. Ściągnęłam z siebie kurtę i rzuciłam ją na łóżko. Rozsznurowałam glany i pobiegłam do salonu. Jak dobrze, że dom jest jednopiętrowy, schody by mnie tylko spowolniły.
Ogólnie to mój dom jest strasznie wielki! Rodziców ze względu na swoje posady, stać na luksusy. Posiadamy również kilku służących (niewolników, ale tak brzmi ładniej). Telia musiała wygonić ich z mieszkania, kiedy przyjechała. Inaczej krzątali by się po całym mieszkaniu. Teraz pewnie siedzą w pokojach albo pracują w ogrodzie. W sumie to nawet dobrze, bo ich zadaniem jest również donoszenie o naszych wybrykach. Jakby matka się dowiedziała... Oj, źle by było.
Przebiegłam przez salon do kuchni (te dwa pomieszczenia są ze sobą połączone). Nerwowo otwierałam każdą szafkę. Mama mogła przyjechać w każdym momencie. Talerze, nie. Patelnie, nie. Szklanki, nie. Kieliszki, nie! No szlag by to, czemu tu jest tyle szafek?! Większość moich znajomych ma szufelki w..., a nie... przecież ja nie mam znajomych. Ale z tego co wiem, to kosz i szufelka powinny być pod zlewem. A u mnie co jest? Zapasowe czajniki, jakby jeden z nich się zepsuł! No genialnie po prostu. Nigdy jej nie znajdę.
Wzięłam jakąś miskę i ścierkę. Znowu musiałam przebiec cały salon. Przez szmatkę zbierałam kawałki szkła i wkładałam do naczynia. Szło mi równie dobrze, jak w poszukiwaniu zmiotki i szufelki. Moja cierpliwość powoli się kończy. Zostały mi już tylko takie drobinki. Pozbierałam je palcami. Nie pokaleczysz się, mówiłam sobie w duchu. Oczywiście, jako rodzinny pechowiec, wbiłam sobie szło nawet w sam środek dłoni. Nie pytajcie jak, bo sama nie wiem.
Wyrzuciłam szkło do kosza, który znalazłam po WIELKICH poszukiwaniach. Chyba urządzenie sobie wycieczkę "poznaj swój dom".
Rozbita szklanka, odfajkowana. Plama po winie na białej ścianie? Hmmm... Pobiegłam do pokoju i wzięłam zestaw farb szkolnych. Wyciągnęłam tubkę białej farby i wróciłam do salonu. Zmęczyłam się tym bieganiem w te i we te. Chyba zacznę chodzić na jakąś siłownie czy coś. Bo wf szkolny wygląda masakrycznie: "róbcie co chcecie", "nie ma pani od wf", "zmęczona jestem" i najlepsze "proszę pani, mam okres", które jest notorycznie powtarzane. Czasami ćwiczę z chłopakami, ale oni tylko by w nożną grali albo boks. Nie mam nic przeciwko boksowi, jestem za wzajemnym okładaniem się dla przyjemności. Ale jak taki na szprycowany białkiem i spędzający długie godziny na siłowni chłopak przywali, to lepiej od razu wezwać karetkę.
Zamalowałam plamę i ruszyłam po suszarkę. Farba szybko wyschła i nie było śladu po winie. Dziękuję ci osobo, która wynalazła białą farbę i suszarkę!
Daniel wyniósł Telię na rękach i zaniósł do pokoju. W tym samym czasie mama zajechała na do garażu swoim zielonym porsche.
- Daniel! Jak wygląda łazienka? - krzyknęłam, łapiąc butelkę po winie.
- Posprzątałem i popsikałem dezodorantem! - odpowiedział.
Spokojna już, że sytuacja została opanowana, pobiegłam na tył domu. Musiałam pozbyć się butelki. Kopnęłam drzwi wychodzące na ogród. Ile sił w nogach pędziłam przez całą jego długość. Był pięć razy większy niż dom. Przeskoczyłam nad oczkiem wodnym, wyminęłam ozdobne drzewka i krzewy. Przede mną pojawiła się altanka. Nie mogłam jednak skorzystać z kosza znajdującego się tam, ponieważ służba mogłaby go sprawdzić. Kilka metrów dalej znajdował się płot obrośnięty wysokimi na kilka metrów tujami. Betonowy murek, a raczej mury obronne miały około trzech metrów. Zostały jeszcze z czasów drugiej wojny. Rodzice ziemię tę odziedziczyli po przodkach i udoskonali, w tym ogrodzenie. Z rozbiegu zamachnęłam się i butelka poszybowała. Błagam, niech się tylko nie roztrzaska. Niestety uderzyła czubkiem o krawędź muru, który się oderwał. Zaczął spadać w moją stronę, więc go złapałam. I jeszcze bardziej pokaleczyłam sobie dłonie.
Do domu wróciłam z zakrwawionymi dłońmi i kawałkiem szkła w kieszonce. Służba gotowała kolację. Która to już? Siedemnasta. Mam jeszcze pół godziny.
- Cześć mamo! - przywitałam się, zasłaniając dłonie za plecami.
- Witaj skarbie - szepnęła. - Co? Tak, tak. Ale jak? - mówiła dalej to telefonu, popijając herbatę.
Poszłam do pokoju. Każdy z domowników (nawet służba) miał własną łazienkę. Przemyłam rany i zabandażowałam je. Nie miałam nawet, jak ściągnąć z siebie mundurku. Składała się na niego żółta bluzka i szare spodnie. Nienawidziłam tego stroju, a nienoszenie go było surowo karane. Jak w sumie każde złamanie jakiegokolwiek prawa.
Na biurku leżała kartka. Zauważyłam swoje imię napisane stylem Daniela. Rozwinęłam ją i zaczęłam czytać: "Powiedziałem Twojej mamie, że przyjechałem przed chwilą, ale Telia spała i nie chciałem jej budzić. Przyjadę jutro, żeby zobaczyć, jak się czuje. Opiekuj się nią. Daniel."
- Kochany - szepnęłam.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przeczytałeś/przeczytałaś? Pozostaw swoją opinię w komentarzu, w końcu ja też muszę coś czytać ;p (ps bardzo mnie to motywuje do dalszego pisania)
Nie dzieje się zbyt wiele, ale mam nadzieję, że rozdział się podoba. Już niedługo poznacie pełne imię Mat, powód upicia się Telii i kilka innych rzeczy :)