środa, 4 maja 2016

Rozdział 15


Gabinet Olivera był zwyczajny. Biurko, komputer i jakieś szafy. Na podłodze był wyłożony okrągły dywan. Były na nim przedstawione dwie postacie - wilk i lew, które się goniły. Siedziałam na mini sofie owinięta kocykiem. Ven w tym czasie robił mi herbatę w pokoju obok.
- Matrona nie miałaś wyboru - powiedział spokojnie Oliver. - Na arenie będzie to samo - albo ty, albo ktoś inny.
- Ale ty nic nie rozumiesz! To był chłopak mojej siostry, był dla niej całym światem, a ja jej go zabrałam - ukryłam twarz w dłoniach i znów starałam się powstrzymać łzy.
- Uspokój się dziecko, i tak byś musiała go zabić - wziął łyk drinka - żeby wygrać.
- Nie chciałam wygrać.
- To po co się zgłosiłaś? - spytał zaciekawiony.
- Chciałam pomóc Danielowi wygrać...
- Czy próbujesz przekazać mi, że gdyby została wasza dwójka, to popełniłabyś samobójstwo, żeby ten chłopak wygrał?
Przytaknęłam.
- Jednak nie jesteś taka mądra, jak sądziłem - kontynuował Dziadek. - Nie poradziłabyś sobie z nim czy bez niego. Jesteś zbyt delikatna, za bardzo wszystko przeżywasz.
- Przepraszam, że taka jestem!
- Tylko nie krzycz, mój aparat słuchowy tego nie zniesie. Powinnaś zauważyć znaczącą przewagę swoich rywali i pozbywać się ich już tutaj. W większości pokojach pozostał już tylko jeden zawodnik. A wiesz czemu?
- Nie trudno się domyślić. Zarżnęli przeciwników podczas snu. Ale to nie jest uczciwe.
- Tu nie ma zasad. Z 1865 zawodników musi nam zostać trzydziestka osób. Myślisz, że z samych walk tracimy tylu zawodników?
- Niech da już jej pan spokój - poprosił Ven.
W ręku trzymał kubek z unoszącą się parą. Usiadł obok mnie i podał napój. Wzięłam jeden łyk i przyjemne ciepło rozeszło się po moim ciele.
- Dzięki.
- Nie dam jej spokoju - odpowiedział Oliver po chwili. - Albo weźmiesz się w garść dziewczyno albo...
- Albo umrę - dokończyłam.
- Idźcie już do pokoju. I Ven pamiętaj - powiedział surowo Dziadek.
- Pamiętam.
Mój współlokator objął mnie i poprowadził do pokoju. Była już druga w nocy. Wszyscy spali albo leżeli zakrwawieni w łóżkach.
Pomimo upływu kilku godzin od zabójstwa, nie potrafiłam się uspokoić. Przed oczami cały czas miałam sylwetkę Daniela, jak wykrzykuje obelgi. Nazwał mnie mutantem. Skąd w ogóle taki pomysł? Może nie jestem taka, jak wszyscy, ale czy to powód, że wyzywać od najgorszych? Zastanawia mnie jeszcze jeden fakt. W jaki sposób dowiedział się o tatuażu. Włosy zawsze ścinałam tak, żeby idealnie zakrywały kark. Teraz sięgają mi już do ramion, więc nikt nie miał nawet okazji, żeby go zauważyć. Była to 2. Normalna, czarna liczba. Był już kiedy zostałam podrzucona do domu państwa Terson.
Jest jeszcze jedna sprawa do wyjaśnienia. Po pojawieniu się Vena, przyszedł Calyton i kazał nam iść do Olivera. Opowiedziałam im wszystko. O dziwnym zachowaniu i wyglądzie Daniela, o jakimś serum prawdy, o zarzutach jakie mi postawił. Nie wspomniałam o tatuażu, lepiej żeby nikt nie wiedział. Usadowili mnie na kanapie. Clayton poszedł pilnować drzwi, a Ven do małego pomieszczenia obok. Był tam też Oliver. Musiało im bardzo zależeć, żebym nie usłyszała nic z ich rozmowy, ponieważ mówili szeptem. Mieli niestety pecha - słuch mam nadzwyczaj dobry.
- Nie mam pojęcia, skąd się dowiedział. Jeszcze ten kit o serum prawdy, kto mu takich głupot nagadał?! - powiedział oburzony Ven.
- Ciszej! Chłopcze wiesz po co tu jesteś.
- Wiem i to bardzo dobrze.
- Więc dlaczego dopuściłeś do ich spotkania?! Specjalnie dałem go na inny oddział, żeby nie miał z nią styczności. Za bardzo przypomniałby jej dom i dawne życie.
- Zapomni, uwierz mi. Zrobimy z niej jeszcze maszynę do zabijania.
- Ty słyszysz co mówisz? Ona mnie może się otrząsnąć po jednym zabójstwie.
- Przyzwyczai się, zobaczysz.
- Dlaczego w ogóle go zabiła?
- Powiedział, że jest mutantem i się rzucił na nią. Broniła się.
- Nie żadne „broniła się”, tylko instynkt kazał jej atakować.
- Może masz racje.
- Pogadamy jeszcze na ten temat. Idę zobaczyć, jak się czuje.
A dalej już wiecie co było. Z ich rozmowy można wywnioskować tylko jedno - Daniel mówił prawdę. Dalej nie wierzę, że jestem mutantem, ale jakiś związek muszę z nimi mieć. Cały czas żyłam nieświadoma. Jak mogłam przez tyle lat się nie zorientować? Przecież ten tatuaż musi coś oznaczać. Może pochodzę z drugiego instytutu badań nad pozbyciem się mutagennych komórek? Usunęli ze mnie to plugastwo i dali do normalnej rodziny. Czy rodzice wiedzieli o tym? Skoro obcy mi ludzie wiedzą, to czemu by nie oni? Interesowali się tym w ogóle? Wszystko się skomplikowało. Nie potrzebnie zgłaszałam się na ten durny wyścig. Ale Telia... Moja kochana siostrzyczka. Nie mogę pozwolić, żeby trafiła w łapy jakiegoś debila lub co gorsze - umarła.
- Wiem, że nie śpisz Ven - powiedziałam ostro. - Słyszę, jak nierówno oddychasz.
Odwrócił się do mnie i spojrzał pytająco.
- Od jak dawna wiesz? - spytałam.
- O czym?
- Nie udawaj. Słyszałam waszą rozmowę z Oliverem.
- Co usłyszałaś? - usiadł i spojrzał na mnie poważnie.
- Wszystko! Wiem, że jestem powiązana z mutantami i że nie jesteś tu przez przypadek. Mojego pierwszego współlokatora specjalnie zabiłeś, żeby być blisko mnie. Tylko czemu?
- To nie jest czas i pora na taką rozmowę.
- Właśnie, że jest! Ven chce wyjaśnień i to już - nakazałam.
Chłopak wstał i podszedł do mnie. Przykucnął i nasze twarze były na tej samej wysokości. Nie tracąc kontaktu wzrokowego ściągnął rękawiczkę. Jego dłoń była niebieska w czarne plamy. Zanim zdążyłam zareagować dotknął mojej skóry. Poczułam, jak moje ciało drętwieje i straciłam przytomność. 
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przeczytałeś/przeczytałaś? Pozostaw swoją opinię w komentarzu, w końcu ja też muszę coś czytać ;p (ps bardzo mnie to motywuje do dalszego pisania)
Długo nie było, ale mam nadzieję, że się podoba :)

poniedziałek, 18 kwietnia 2016

Rozdział 14


Tydzień na siłce minął dość szybko. Większość mężczyzn kończyła trening po wyznaczonym czasie, ale nie ja. Siedziałam tam od rana do wieczora. Przyznaje, umierałam codziennie z bólu mięśni i nadmiernego wyczerpania. Pierwsze dni były najgorsze. Pot, smród i 49 zawodników gapiących się na moje cycki i dupę. Denerwowało mnie to cholernie. Nie potrafiłam się skupić na ćwiczeniach. Clayton jednak się nimi zajął. Siłownia jest monitorowana, a wiadomo kto to wszystko ogląda.
Czułam się dziwnie. Oliver faworyzował mnie i to było widać. Wiedziałam, że nienawidzą mnie przez to. Nie dość, że mam stuprocentową pewność, że dostane się na arenę, (rząd nie odpuściłby takiego widowiska, muszę się tam znaleźć) to jeszcze mam po swojej stronie Dziadka. Opiekuje się mną i pilnuje, żeby nie stała mi się krzywda. Ufa mi, a ja jemu. Ale jest jedna sprawa, która nie daje mi spokoju. Co się dzieje z Danielem? Oliver nie chce mi udzielić o nim informacji. Mówi, że nie może. Jasne, steruje całym tym budynkiem, tyloma ludźmi, ale nie może mi powiedzieć co się stało z Danielem? Czy jeszcze żyje?
Pytania o niego trapiły mnie przez kilka dni, aż do dziś. Wyszłam z siłowni i skierowałam się pod prysznic, który był przeznaczony jedynie dla mnie. Była to pojedyncza wielka kabina, obok toaleta i umywalka z lustrem. Założę się, że powstała z powodu mojego przyjazdu. Przycisnęłam bransoletkę z numerkiem do klamki. Otworzyłam drzwi, weszłam i zaczęłam się rozbierać. Zdjęłam bluzę i położyłam ją na podłodze. Chwyciłam już za dół podkoszulka, gdy nagle usłyszałam jakiś dźwięk. Jakby rechot żaby. Może szumi mi w uszach od przemęczenia, ale przysięgam, że słyszałam rechot. Nacisnęłam klamkę i uchyliłam lekko drzwi. Wyjrzałam i rozglądnęłam się po korytarzu. Nagle ktoś złapał mnie za włosy i wyrzucił z łazienki. Upadłam na podłogę. Napastnik kopnął mnie w kark. Ból i dreszcz przeszedł przez całe moje ciało. Przed oczami pojawiły mi się czarne plamki. Próbowałam wstać, ale zostałam ponownie zaatakowana. Mocny kopniak w brzuch spowodował u mnie wymioty. Byłam obolała po treningach, uderzeniach i wycieńczona. Nie byłam w stanie mówić, a co dopiero krzyczeć i wzywać pomocy.
- Witamy księżniczkę - usłyszałam. - Myślisz, że pozwolę ci dotrwać do wstąpienia na arenę? Mylisz się kochana, to ja wygram rozumiesz? ROZUMIESZ?! - wrzasnął i kopnął mnie w policzek.
Z obdartej skóry zaczęła sączyć się krew. Dość! Wsparłam się na ramionach, podciągnęłam nogi i pełna gniewu, podniosłam się. Złapałam równowagę i przyjrzałam się napastnikowi. Na początku obraz był zamazany. Ale tak na prawdę wszystko było w porządku, po prostu nie chciałam go widzieć. Daniel.
To nie był już ten sam Daniel. Ten był na szprycowany białkiem i emanowała od niego wrogość. Patrzył na mnie przekrwionymi oczami, tymi samymi, którymi obdarzał miłością Telię. Na twarzy miał ślady pobicia, ręce miał wydrapane i w strupach. Nie wierzę co się z nim stało. Jak można aż tak się zmienić w ciągu tygodnia?
- Gdzie się podział Daniel, którego pamiętam? - spytałam, trzymając się za brzuch.
- Umarł. W końcu przejrzałem na oczy. Wszystko nabrało sensu. Matrona, pamiętasz Eliota Werna? To pod jego dowództwem ludzie wygrali drugą wojnę. To on powstrzymał mutantów. Wywodzimy się z tego samego rodu, czyli jestem jego następcą.
- O czym ty mówisz?! - oburzyłam się.
- Nie rozumiesz, ja wiem kim jesteś. Powiedzieli mi wszystko. Wstrzyknęli mi serum erudy i nagle wszystko stało się jasne. Jesteś szpiegiem mutantów!
- Oszalałeś! Jestem człowiekiem, debilu!
Nagle Daniel wyjął nóż. Skierował go w moją stronę, a na ustach pojawił mu się uśmiech szaleńca. Zwariował. Serum erudy (potocznie nazywany serum prawdy lub wiedzy)? Chyba coś, po czym wierzy się w każdą głupotę. Podszedł bliżej.
- Uspokój się - nakazałam spokojnym tonem. - Znasz mnie, nie jestem mutantem.
- Mówili mi, że będziesz kłamać.
- Kto?
- Chcesz, żebym ci powiedział? I wtedy co? Naślesz swoich, żeby nas wymordowali, tak? Wiesz co? Nie wierze, że Telia mogła żyć z tobą pod jednym dachem!
- Zrozum, że ja nie wiem nic o żadnych mutantach!
- Ja niestety tak. Wiem o wszystkim, nawet o twoim tatuażu.
Nie, to nie możliwe. Nikt o nim nie wiedział, oprócz rodziców.
- Skąd o nim wiesz?! - wrzasnęłam ze łzami w oczach. - Czy rodzice...
- Nic ci już nie powiem! -  rzucił się na mnie z nożem.
Zrobiłam unik i złapałam go za nadgarstek. Zaczął się wyrywać, ale kopnęłam go w brzuch. Upadł, a ja wyrwałam mu nóż z ręki. Szybko klęknęłam nad nim i bezmyślnie zaczęłam go dźgać prosto w serce. Raz, drugi, trzeci. Nie mogłam przestać. Już dawno nie żył, a ja nadal kaleczyłam jego ciało. Biały podkoszulek zabarwił mu się na czerwono.
Puściłam nóż i powoli wstałam. Całe ręce miałam we krwi. Zaczęłam się trząść. Co we mnie wstąpiło?! Objęłam się i pozwoliłam łzą swobodnie płynąć. Stałam nad martwym ciałem chłopaka mojej siostry. Zgłosiłam się, żeby pomóc mu przeżyć, a teraz sama go zabiłam. Telia mi nigdy nie wybaczy.
Nie wiadomo skąd pojawił się Ven. Spojrzał na Daniela, a później na mnie. Wyglądał, jakby miał zwymiotować. Podszedł do mnie i mocno przytulił. Nic nie mówił, nie pocieszał. Wiedział, że potrzebuje czyjejś bliskości. Właśnie zabiłam bliskiego mi człowieka. Jego ciepłą krew skapywała z moich dłoni na podłogę.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przeczytałeś/przeczytałaś? Pozostaw swoją opinię w komentarzu, w końcu ja też muszę coś czytać ;p (ps bardzo mnie to motywuje do dalszego pisania)
Mam nadzieję, że trochę was zaskoczyłam ;) 

czwartek, 14 kwietnia 2016

Rozdział 13


Oliver był niższy ode mnie o głowę. Jego błękitne oczy przenikały moją dusze na wylot. Zmarszczki na twarzy sprawiały, że wydawał się kruchy. Wystarczyłoby dotknąć go palcem i by się przewrócił. Nawet laseczka, którą się podtrzymywał nic by nie dała. Aż dziwne, że ten człowiek zabił pięciu, umięśnionych mężczyzn. Może właśnie wtedy jego wewnętrzny diabeł uwalnia się i dodaje mu sił.
- Matrona.
- Tak? - spytałam lekko przerażona.
Ven stał obok mnie. Dodało mi to otuchy, że nie pozostawił mnie samej w tej sytuacji.
- Nie zdajesz sobie sprawy, ile czekałem na to spotkanie - oznajmił Oliver.
- Miło mi to słyszeć - odparłam, czując, jak policzki zaczynają mi płonąć.
- Chłopcze, wróć do swojego pokoju - zwrócił się do Vena. - Muszę porozmawiać z naszą perełką.
Serce zaczęło mi bić milion razy na sekundę. Pot lał się po moich dłoniach. Wytarłam je o spodnie, ale nic nie dawało. Mój współlokator zerknął na mnie podejrzliwie i odszedł bez słowa.
- Posłuchaj cukiereczku, jesteś wielkim zaskoczeniem. Kobieta w wyścigu mężczyzn... Gratuluję odwagi.
- Dz-dziękuję - wyjąkałam.
- Nie stresuj się moje dziecko. Ze swojej okrutności słynę jedynie do tych gówniarzy. Damy nigdy nie skrzywdzę, mam swoje zasady. W sumie to zawsze marzyłem, żeby mieć wnuczkę. Ale taką prawdziwą dziewczynkę, aniołka. A tu proszę, gotka i do tego waleczna - też będzie. Od dziś jesteś oczkiem w mojej głowie, nie zmarnuj tego. I skarbie, uważaj z kim rozmawiasz. Twój pierwszy współlokator został zamordowany zaraz po otrzymaniu numerka pokoju.
- Chce pan powiedzieć, że...
- Ależ ja nic nie mówię, moja droga. Jak wiesz, morderstwa nie są tu niczym karane, ponieważ będą co raz powszechne. Z wszystkich uczestników musi zostać was tylko trzydziestka. Muszę cię już opuścić. Jeśli ktoś będzie ci sprawiał problemy, daj znać Claytonowi. Dobranoc.
- Dobranoc - powiedziałam.
Ruszyłam do pokoju. Ven zabił mojego pierwszego współlokatora. Dlaczego? Jaki miał w tym cel? Nie wiem, ale muszę się dowiedzieć. Wydawał się taki miły. Widocznie wszystko to na pokaz. Wzbudził moje zaufanie i teraz czeka na odpowiedni moment, aby go wykorzystać. Drań. Chwyciłam się barierki przy schodach. Może nie powinnam wracać do pokoju?
Zrobiłam kolejne kroki w górę. Co ja gadam? Przyjechałam tu walczyć, więc jeśli spróbuje czegokolwiek, nie zawaham się. Jedyną moją bronią byłaby bransoletka. Śmiesznie to brzmi, ale na prawdę potrafi zrobić krzywdę. Trzy rzędy wystających, ostrych ćwieków. Zdjęłam ją i zapięłam na dłoni.
Stanęłam przed pokojem 486. Chwyciłam klamkę lewą ręką i powoli otworzyłam drzwi. Ven leżał na swoim łóżku i bawił się szmacianą piłeczką. Podrzucał ją i łapał. Usiadłam na przeciw niego. Nie potrafiłam oderwać wzroku. Jego rude włosy rozłożyły się na poduszce. Słabe światło żarówki oświetlało jego promienną twarz. Ciemnobrązowe oczy wpatrzone były w piłeczkę. Widocznie sprawiało mu to przyjemność, bo cały czas się uśmiechał.
- Dlaczego go zabiłeś? - spytałam.
Przestał podrzucać piłeczkę. Chyba popełniłam błąd pytając go o to, ale musiałam się dowiedzieć. Schował zabawkę do kieszeni i usiadł. Spojrzał prosto na mnie.
- Oliver ci powiedział? – spytał poważnie.
- Tak - odparłam, czułam się, jak podczas rozmowy z Dziadkiem.
- Chciał mi ją odebrać.- oznajmił ponuro.
- Kogo?
- Piłeczkę.
- Zabiłeś dla piłeczki? - spytałam zdziwiona.
- Posłuchaj, myśl sobie o mnie co chcesz. Ale każdy tutaj zostanie mordercą albo ofiarą - powiedział ostro.
Na tym skończyła się nasza rozmowa. Położył się do mnie plecami i po chwili usłyszałam chrapanie. Zrobiłam to samo, ale miałam problemy z zaśnięciem. Minęło kilka godzin, zanim zasnęłam.
Do moich uszu dobiegł dźwięk syren. Spadłam z łóżka.
- Ubieraj się - powiedział Ven. - Dość leżenia.
- Cooo się dzieje? - spytałam ziewając.
- Śniadanie i trening - powiedział i rzucił w moją stronę mundur. - Ubieraj się.
Wstałam i podniosłam strój. Ven stał wprost na mnie i gapił się wkurzony. Pokazałam mu, że ma się odwrócić. Zdenerwował się chyba jeszcze bardziej, wyszedł z pokoju i trzasnął drzwiami.
W pośpiechu zrzuciłam stare ciuchy i ubrałam mundur. Były to czarne dresy, szara bluza z kapturem i biała bluzka. Spodnie były dość dziwne. W połowie uda był zamek. Jeśli bym go rozsunęła, powstałyby krótkie spodenki. Włosy ułożyłam jako tako i gotowa zeszłam na jadalnie.
Ven siedział już przy naszym stoliku i zajadał się kanapkami. Usiadłam na przeciw niego i czekałam aż podadzą mi jedzenie. Mogłam iść sama, ale lata spędzone z niewolnikami rozleniwiają. Po minucie znalazła się przy mnie służka. Podała mi sałatkę makaronową z smażonym słonecznikiem i szynką. Delicje.
Po śniadaniu i spotkaniu z Claytonem, poszliśmy na siłownie. Oczywiście, nie wszyscy razem. Podzielili nas na zespoły po 50 osób. Na miejscu zabrałam się na ćwiczenia nóg i rąk. Musiałam wyrobić kondycje i wytrzymałość. Jeśli walka nie wypali, zawsze można uciekać.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przeczytałeś/przeczytałaś? Pozostaw swoją opinię w komentarzu, w końcu ja też muszę coś czytać ;p (ps bardzo mnie to motywuje do dalszego pisania)
Może nie dzieje się zbyt wiele,  ale mam, że się podoba :) Co sądzicie o występku Vena? Oraz jakie emocje wywołuje u was Oliver /"Dziadek"?

piątek, 8 kwietnia 2016

Rozdział 12


Stoję tu już chyba z godzinę. Czemu tylu mężczyzn musiało się zgłosić?! Chyba się nie doczekam swojego "mundurka". Kolejka szła na przód. Powoli, ale szła. Próbowałam wyszukać gdzieś Daniela, ale było za dużo osób. Przede mną było już tylko pięciu gości.
Odebrałam mundurek. Dostałam również bransoletkę z numerem pokoju 486. Strażnik wskazał mi drogę i ruszyłam przed siebie. Musiałam wyjść po schodach na drugie piętro i iść na koniec korytarza. Po drodze spotkałam kilku uczestników. Spoglądali na mnie ze współczuciem. Nie po to się zgłosili, żeby teraz zabijać dziewczyny. W końcu co to za mężczyzna, który zabija kobietę? No właśnie, żaden mężczyzna. A teraz nie mają wyboru - muszą wziąć mnie za cel.
Pokój był dość mały, ale wystarczający. Dwa pojedyncze łóżka, mała szafeczka i żarówka wystająca z sufitu. Podłoga była zrobiona z surowego betonu, podobnie jak ściany. Zero okien. Ciekawe czy ktoś będzie tu ze mną mieszkał. Oby nie, bo dziwnie będę się czuć. Sami powiedźcie - jakbyście byli siedemnastoletnią dziewczynę i mieli spać z obcym, napakowanym, żądnym krwi facetem, to nie balibyście się? Bo ja tak.
Usiadłam na łóżku. Materac był twardy, a pościel brudna i zakrwawiona. Super, już nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę łazienkę. Nagle na korytarzu rozbrzmiał głos. Otworzyłam drzwi i wyjrzałam. Z głośników niósł się komunikat.
- Witam uczestników! - powiedział jakiś mężczyzna. - Za dziesięć minut macie się wszyscy stawić w jadalni. Tam dowiecie się więcej na temat waszego szkolenia.
Wyszłam z pokoju i zamknęłam drzwi. Przycisnęłam bransoletkę do klamki, usłyszałam charakterystyczne "klik" i ruszyłam w stronę schodów. Po drodze zaczepił mnie mój konkurent.
- Cześć, jestem Ven.
- Mat, miło mi - odpowiedziałam i podałam mu rękę.
Uścisnął ją.
- Czemu masz rękawiczki? - spytałam zaciekawiona.
- Poparzyłem sobie dłonie i nie wyglądają najlepiej - odparł dziwnie wesoły.
- Sory, nie powinnam pytać.
- Wszędzie o tobie głośno, wiesz? - zmienił temat.
- Niestety. Wiedziałam, że zrobią z tego sensacje, ale nie, że aż taką.
- Żartujesz? Pierwsza kobieta w...
- Dobra wiem - ucięłam mu. - Nie musisz kończyć.
- Nie tak ostro koleżanko - zaśmiał się.
Dotarliśmy do jadalni. Usiadłam przy wolnym stoliku. Obok mnie od razu znalazł się Ven.
- Przyjaciół szukasz? - spytałam złośliwie.
- Chyba nie chcesz mieć wroga w współlokatorze, co?
Na początku myślałam, że sobie jaja robi, a potem spojrzałam na bransoletkę. 486.
Nie odzywaliśmy się do siebie przez najbliższe kilka minut. Sala zaczęła się wypełniać. Zauważyłam, że wśród uczestników wszedł również Clayton, a z nim Oliver Glur.
Oliver to z wyglądu miły i przyjazny człowiek. Nazywają go "Dziadziu", ponieważ każdemu się kojarzy z własnym dziadkiem. Ale w środku tego staruszka siedzi diabeł. Wszyscy o tym wiedzą, od kiedy własnoręcznie udusił pięciu zawodników. Wzywał każdego po kolei do swojego gabinetu i "wyrażał swoje zdanie na ich temat". Chcieli go nawet wyrzucić ze stanowiska głównego organizatora, ale uratował go sprzeciw społeczeństwa.
- Mam nadzieje, że podobają wam się wasze cele - powiedział przez mikrofon Oliver. - Spędzicie w nich równy miesiąc. Niewiele czasu, więc weźcie się do roboty, bo taryfy ulgowej nie będzie. Każdy z was musi odbyć minimum trzy godziny treningu. Oczywiście możecie więcej, jeśli dacie rade - Clayton cicho się zaśmiał, lecz Oliver uciszył go ruchem ręki. - Jutro macie pierwszy trening, punkt siódma rano - jadalnia. Wtedy zajmie się wami Clayton.
Po komunikacie wszyscy zabrali się za jedzenie. Ven zaproponował, że sam mi przyniesie. Dostaliśmy pizzę. Szczerze, spodziewałam się czegoś gorszego. Chyba, że to tylko przez ten jeden dzień. Ale przyznać trzeba, że kucharza mają wspaniałego. Zjadłam chyba z siedem kawałków, a Ven piętnaście. Nie wiem gdzie on to mieści.
Już mieliśmy wychodzić, kiedy ktoś złapał mnie za ramie.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przeczytałeś/przeczytałaś? Pozostaw swoją opinię w komentarzu, w końcu ja też muszę coś czytać ;p (ps bardzo mnie to motywuje do dalszego pisania)
Przepraszam za długą nie obecność. Mam nadzieję, że wam się rozdział podoba ;) Co o nim sądzicie?
Nowe postacie, Ven i Oliver - co o nich sądzicie? I kim może być tajemnicza osoba?
Ven pojawił się w zakładce Bohaterowie.

poniedziałek, 21 marca 2016

Rozdział 11


- Pobudka!
Głos strażnika wyrwał mnie ze snu. Siedziałam w ciężarówce przypięta pasami. Reszta mężczyzn również znalazła się na swoim miejscu. Mundurowi byli cali i zdrowi. Przecież na własnych oczach widziałam, jak ich zabili! Krew zalewała całą podłogę...
Uszczypnęłam się w ramie. Czy ja śnie? Dopiero co byłam na arenie. Walczyłam z jakimś chłopakiem, a raczej przegrywałam. W dodatku wszystkie rany zniknęły. Skóra była idealnie gładka. Mogłam bez ograniczeń ruszać rękami i nogami. Ból nie paraliżował już mojego ciała.
Jednak jedna rzecz mi nie pasowała. Z nosa ciekła mi krew. Tylko dlaczego? Może od płynu z nadajnikiem. Strażnik podał mi paczkę chusteczek i ruszył do kolejnych zawodników. Wytarłam nos i rozejrzałam się po przyczepie. Większość z nas się przebudziła. Trzech mężczyzn wciąż spało. Z nozdrzy i uszu również wyciekała im czerwona ciecz. Strażnik sprawdził każdemu po kolei puls. Drugi zaznaczył coś na kartce, po czym schował ją do kieszeni.
Ciężarówka zwalniała. Podskoczyliśmy na progu i jechaliśmy jeszcze pięć minut. W końcu się zatrzymaliśmy.
- Koniec podróży. Witamy na Polach Elizejskich.
Strażnicy otworzyli drzwi od przyczepy i wyszli. Ustawili się w kolumnie i czekali na nas. Odpięliśmy pasy i gęsiego wychodziliśmy. W środku została trójka mężczyzn, która wciąż spała, a raczej nie żyła. Tylko jak? Czy kiedy zasnęliśmy strażnicy zabijali wybranych uczestników? Ale to byłoby bezsensu. Arena musiała być połączeniem psychicznym między zawodnikami, a "nadajniki" to umożliwiły.
Oprócz mojej ciężarówki było jeszcze dziesiątki innych. Ustawione były w rzędzie i z każdej wychodzili zawodnicy. Z jednej nie wyszedł nikt. Każdy kto tam był, został zabity na arenie. Może i działo się to wszystko w naszych głowach, ale martwa dusza, to martwe ciało.
Z ogromnego parkingu zaprowadzili nas do hali, która znajdowała się pół kilometra dalej. Starałam się wyszukać gdzieś Daniela. Mam nadzieję, że poradził sobie jakoś na arenie.
Usadowili nas na trybunach. Znajdowałam się dość blisko sceny. Nagle wszystkie światła zgasły. Przed nami pojawił się wielki mężczyzna. Miał chyba z dwa metry i mięśnie większe od mojej głowy. Dziwne, że podkoszulek na jego klacie jeszcze nie pękł.
- Kolejna porcja świeżego mięsa - powiedział i splunął śliną na panele sceny. - Jestem Clayton. Będę waszym trenerem. Przygotuje was do wyścigu, jak nikt inny! Zostanie was tylko trzydziestu najlepszych, którzy później trafią na kolejną arenę. Reszta albo zginie albo zostaną wydaleni. W trakcie ćwiczeń będziecie prowadzić między sobą walki. A teraz wynocha po mundurki, nędzne ścierwa! Widzimy się jutro rano na siłowni.
Tupnął nogą, wyprostował się i zniknął za kotarą. Światła znowu rozbłysły. Po sali rozniosły się pomruki setki głosów. Właśnie zaczęliśmy nasz wyścig.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przeczytałeś/przeczytałaś? Pozostaw swoją opinię w komentarzu, w końcu ja też muszę coś czytać ;p (ps bardzo mnie to motywuje do dalszego pisania)
Sorka, że mnie tyle nie było, ale życie daje mi w kość C:
Jak się podoba? Krótki? Wiem :/
Czy Mat odnajdzie Daniela? A może zginął już na arenie?