- Pobudka!
Głos strażnika
wyrwał mnie ze snu. Siedziałam w ciężarówce przypięta pasami. Reszta mężczyzn
również znalazła się na swoim miejscu. Mundurowi byli cali i zdrowi. Przecież
na własnych oczach widziałam, jak ich zabili! Krew zalewała całą podłogę...
Uszczypnęłam
się w ramie. Czy ja śnie? Dopiero co byłam na arenie. Walczyłam z jakimś
chłopakiem, a raczej przegrywałam. W dodatku wszystkie rany zniknęły. Skóra
była idealnie gładka. Mogłam bez ograniczeń ruszać rękami i nogami. Ból nie
paraliżował już mojego ciała.
Jednak jedna
rzecz mi nie pasowała. Z nosa ciekła mi krew. Tylko dlaczego? Może od płynu z
nadajnikiem. Strażnik podał mi paczkę chusteczek i ruszył do kolejnych
zawodników. Wytarłam nos i rozejrzałam się po przyczepie. Większość z nas się
przebudziła. Trzech mężczyzn wciąż spało. Z nozdrzy i uszu również wyciekała im
czerwona ciecz. Strażnik sprawdził każdemu po kolei puls. Drugi zaznaczył coś
na kartce, po czym schował ją do kieszeni.
Ciężarówka
zwalniała. Podskoczyliśmy na progu i jechaliśmy jeszcze pięć minut. W końcu się
zatrzymaliśmy.
- Koniec podróży. Witamy na
Polach Elizejskich.
Strażnicy otworzyli drzwi od
przyczepy i wyszli. Ustawili się w kolumnie i czekali na nas. Odpięliśmy pasy i
gęsiego wychodziliśmy. W środku została trójka mężczyzn, która wciąż spała, a
raczej nie żyła. Tylko jak? Czy kiedy zasnęliśmy strażnicy zabijali wybranych
uczestników? Ale to byłoby bezsensu. Arena musiała być połączeniem psychicznym między zawodnikami, a "nadajniki" to umożliwiły.
Oprócz mojej
ciężarówki było jeszcze dziesiątki innych. Ustawione były w rzędzie i z każdej
wychodzili zawodnicy. Z jednej nie wyszedł nikt. Każdy kto tam był, został
zabity na arenie. Może i działo się to wszystko w naszych głowach, ale martwa
dusza, to martwe ciało.
Z ogromnego
parkingu zaprowadzili nas do hali, która znajdowała się pół kilometra dalej.
Starałam się wyszukać gdzieś Daniela. Mam nadzieję, że poradził sobie jakoś na
arenie.
Usadowili nas
na trybunach. Znajdowałam się dość blisko sceny. Nagle wszystkie światła zgasły.
Przed nami pojawił się wielki mężczyzna. Miał chyba z dwa metry i mięśnie
większe od mojej głowy. Dziwne, że podkoszulek na jego klacie jeszcze nie pękł.
- Kolejna porcja świeżego mięsa -
powiedział i splunął śliną na panele sceny. - Jestem Clayton. Będę waszym
trenerem. Przygotuje was do wyścigu, jak nikt inny! Zostanie was tylko trzydziestu
najlepszych, którzy później trafią na kolejną arenę. Reszta albo zginie albo zostaną
wydaleni. W trakcie ćwiczeń będziecie prowadzić między sobą walki. A teraz
wynocha po mundurki, nędzne ścierwa! Widzimy się jutro rano na siłowni.
Tupnął nogą,
wyprostował się i zniknął za kotarą. Światła znowu rozbłysły. Po sali rozniosły
się pomruki setki głosów. Właśnie zaczęliśmy nasz wyścig.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przeczytałeś/przeczytałaś?
Pozostaw swoją opinię w komentarzu, w końcu ja też muszę coś czytać ;p
(ps bardzo mnie to motywuje do dalszego pisania)Sorka, że mnie tyle nie było, ale życie daje mi w kość C:
Jak się podoba? Krótki? Wiem :/
Czy Mat odnajdzie Daniela? A może zginął już na arenie?
Nie zginął... Chyba xD
OdpowiedzUsuńRozdział krótki, ale świetny ;)
Czyli jej się udało xDD Teraz czeka ją dopiero katorga :P
Czekam na next i weny ;)
P.S. Nowy rozdzalik na blogu :)
Rozdział świetny, ale za krótki :/ ale jakoś to przełknę ;) gdzie Daniel? I jak przetrwa treningi?
OdpowiedzUsuńJestem cholernie ciekawa, więc weny ci życzę i żeby życie nie dawło ci po twarzy (tego każdemu życzę ;)
Pozdrawiam i zapraszan na nowy rozdział ^^