środa, 24 lutego 2016

Rozdział 10


Z każdym krokiem szło mi lepiej. Powoli przyzwyczajałam się do ból, ale czarne plamki nie znikały sprzed moich oczu. Czasami zatrzymywałam się, żeby w spokoju załapać oddech. Ale nie na długo, bo chłopak mógł zniknąć mi z pola widzenia.
Znienacka  zatrzymał się, ale ja szłam dalej. Postanowił poczekać na mnie? Powiedziałabym, że to miło, ale wciąż pamiętam, jak mnie zrzucił. Do tej pory czuje, że mam pełno liści i mchu we włosach. Może i zaczęłam najgorzej, jak się da, ale jeszcze im pokaże. Wygram ten wyścig. Muszę.
Mój przeciwnik przykucnął i skoczył. Ciemna sylwetka znikła za horyzontem. Przykuśtykałam tak szybko, jak mogłam do miejsca, gdzie go widziałam. W ostatnim momencie chwyciłam się gałęzi. Las urwał się i zmienił w klif. Dziesięć metrów niżej rozciągała się wielka dolina w kształcie litery O. Obramowana była murem z ziemi. Na samym środku toczyły się walki. Setki mężczyzn walczyło ze sobą wręcz. Wśród tego chaosu szukałam Daniela.
Drzewa zaczęły się ruszać. Przesuwały się po ziemi i ustawiły obok siebie. Pień obok pnia. Powstał płot, który oddzielał mnie od lasu. Nie było szans, żeby się przecisnąć. Jedyne co mi pozostało to zeskoczyć i walczyć.
Dopiero teraz zauważyłam, że na murze nie jestem sama. Mężczyźni stali w różnych odległościach i bardziej byli przejęci oglądaniem walki, niż sobą nawzajem. Większość z nich była poraniona, jak ja.
Ogrodzenie z drzew znowu się poruszyło. Zacieśniało się, popychając nas ku dolinie. Moi przeciwnicy łapali się pni, zeskakiwali albo bezczynnie stali. Przyznać muszę, że sama nie chciałam znaleźć się tam w dole. Ale drzewa napierały co raz bardziej. Grunt powoli kończyły mi się pod stopami. Stałam już tylko na piętach.
Spadłam w dół. Przetoczyłam się po ziemistej ściance i wylądowałam na miękkiej trawie. Podniosłam się, chociaż rany wciąż dawały o sobie znać. Teraz już wszyscy znaleźliśmy się na mini-arenie.
Kilka metrów ode mnie bili się dwaj napakowani mężczyźni. Okładali się pięściami, kopali i wyzywali przy tym. Wyglądało to, jak bójka dzieci, dopóki jeden z nich nie padł na kolana, a drugi kopnął go w szczękę. Ten klęczący - rudy, o krótkich włosach - wypluł kilka zębów z krwią i starał się wstać, jednak jego przeciwnik - blondyn z kucykiem - nie pozwolił na to. Przyłożył mu z pięści z trzy razy, a kiedy jego ofiara padła, zaczął ją dusić. Rudowłosy chłopak oddał ostatnie tchnienie i jego ciało przestało się ruszać.
Nagle jeden z walczących skierował na mnie wzrok. Uśmiechnął się łobuzersko i zaczął biec w moją stronę. Adrenalina i strach dodały mi sił, zrobiłam kilka kroków, aby zwiększyć odległość między nami. W końcu napotkałam za sobą ziemistą ścianę. Byłam w pułapce. Ucieczka w bok nie miałaby sensu w takiej sytuacji. Zostałam już wybrana na cel i muszę stawić czoło przeciwnikowi.
Uniosłam pięści na wysokości twarzy i czekałam. Mężczyzna był już tylko dwa metry ode mnie. Oparł ręce na biodrach i głośno się zaśmiał.
- Myślisz, że dasz mi radę?
- Ja bym nie dała rady? - starałam się powiedzieć to tak, żeby zabrzmiało groźnie, ale głos zbytnio mi się łamał.
Moja wypowiedź jeszcze bardziej go rozbawiła. Przeczesał ręką brązową czuprynę, po czym strzelił palcami. Podszedł do mnie i staliśmy twarzą w twarz. Jedyne co nas dzieliło, to moje pięści. Znienacka grzmotnął mnie w nos. Odruchowo kopnęłam go glanem w łydkę. Zawył z bólu, ale to go nie powstrzymało przed dalszymi atakami. Rozwścieczył się jeszcze bardziej. Szybkimi ruchami uderzał mnie w brzuch, a potem w szyje. Złapał mnie za prawy nadgarstek, obrócił i założył dźwignię. Przewrócił mnie na ziemię i kolanem naciskał na mój policzek. Usiadł mi na plecach i zaczął przyduszać. Przed oczami pojawiły mi się czarne plamki. Po chwili uścisk zelżał, ale ze wzrokiem było coraz gorzej. Powieki zaczęły mi ciążyć i zasnęłam.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przeczytałeś/przeczytałaś? Pozostaw swoją opinię w komentarzu, w końcu ja też muszę coś czytać ;p (ps bardzo mnie to motywuje do dalszego pisania)
Hejka naklejka! Wróciłam!
Pierwsze stracie w wyścigu po Junone, co sądzicie?
Przepraszam, że taki krótki ten rozdział :/



czwartek, 11 lutego 2016

Rozdział 9


Chłopak chwycił mnie w pasie i uniósł do góry. Moje stopy znów dotknęły asfaltu, jednak nogi odmawiały mi posłuszeństwa – tak, jak reszta ciała. Nie potrafiłam zapanować nad mięśniami. Straciłam władze we wszystkich kończynach. Głowa bezwładnie opadła mi na jego ramie. Miał na sobie szarą, miękką bluzkę. Zamknęłam oczy.
Byłam u siebie w pokoju. Przestronnym, ciemnym i bezpiecznym gniazdku. Jedwabna pościel kusiła, żeby do niej wskoczyć. Powoli podeszłam do łóżka i ułożyłam się na nim wygodnie. W powietrzu unosiła się woń ziemi i sosny. Wtuliłam głowę w poduszkę. Była strasznie ciepła i lepka. Wydawała z siebie ciche puk, puk. Wiatr smagał moje krótkie włosy. Welia znowu zapomniała zamknąć okno. Ale to nawet dobrze. Świeże powietrze zawsze sprawiało, że lepiej mi się spało. Jednak teraz nie mogłam zasnąć. Łóżko rytmicznie się kołysało. Delikatnie, ale potrafiłam to wyczuć. Nie wiedziałam co się dzieje. Muszę otworzyć oczy. A co jeśli to wszystko zniknie? Możliwe, że ostatni raz widzę swój pokój, ale zaryzykuje dla Telii.
Mężczyzna trzymał mnie w ramionach. Dookoła nas rozciągał się las. Sosny rosły praktycznie obok siebie. Słońce prześwitywało przez miliony igiełek i oświetlało ściółkę. W powietrzu unosiła się lekko widoczna mgiełka. Chłodziła i idealnie orzeźwiała.
- W końcu się obudziłaś - powiedział z ulgą.
Policzek miał cały zadrapany. Z ucha wyciekała mu stróżka zaschniętej krwi. Czyżby to po wyskoku? Wyciągnęłam rękę, aby go objąć za szyje. Może będzie mu lżej. Nie dość, że mnie dźwiga, to jeszcze te rany... Wystarczyło, żebym uniosła rękę, abym znów zaczęłam czuć i słyszeć. Wróciła mi pełnia świadomości. Ból przeszedł przez całe moje ciało. Wrzasnęłam i zaczęłam się wyrywać z objęć. Upadłam na zimną ściółkę. Przycisnęłam rękę do klatki piersiowej, a nogi podkurczyłam. Prawe kończyny były całe w zaschniętej krwi. Moje męki były jeszcze gorsze, ponieważ kawałki asfaltu wbiły się pod skórę.
Poczułam na sobie uścisk ramion.
- Uspokój się! - wrzasnął chłopak. - Musisz pokonać ból, przyzwyczaić się do niego.
- To... tak okropnie pali! - wycedziłam przez zęby.
Z oczu polały mi się łzy, które pogorszyły sprawę. Okazało się, że policzek również ucierpiał, a teraz jeszcze świeżą ranę doprawiłam słonymi kroplami. Ból wzrósł, a wraz z nim moja temperatura. Ciało zaczęło mi się pocić. Broniło się.
Mój wybawiciel wciąż próbował nade mną zapanować. Żyłki na jego mięśniach wystawały nienaturalnie. Przytulił mnie do siebie. Jego spokój dziwnie emanował i przechodził na mnie.
- Już dobrze, przyzwyczaisz się do bólu. Musisz się przyzwyczaić - pokrzepiał mnie brązowowłosy.
Siedział po turecku na ściółce i kołysał mną delikatnie.
- Lepiej? - spytał po dłuższej chwili.
- Nie - odpowiedziałam wciąż łkając.
Brunet zrzucił mnie z kolan wprost na wilgotne liście. Po czym wstał i otrzepał się. Rany znów mnie zapiekły, syknęłam z bólu i głęboko oddychałam. Podparłam się dłońmi i uniosłam tors nad ziemię.
- Zrobiłam coś? - zapytałam zdezorientowana.
- Tak. Nie zachowujesz się, jak wojownik. Jesteś zwykłą delikatną panienką z miasta. Myślałem, że ktoś kto zgłasza się do wyścigu ma jaja, ale jednak się pomyliłem! - wrzasnął i ruszył przed siebie.
- Zostawiasz mnie tu samą?!
- Nie będę przecież bezczynnie siedział.
Nie mogę tu zostać, nie w takim stanie. Przecież nie mogę teraz przegrać. Muszę wziąć się w garść dla Telii. Zebrałam wszystkie siły i stanęłam na nogi. Lekko się zachwiałam, ale wyprostowałam się. Prawa noga mi dygotała, jak z zimna. Zrobiłam jeden krok i drugi. Świat zaczął wirować, ale nie mogłam się poddać. Pomiędzy drzewami poruszała się ludzka sylwetka. Mój punkt zaczepienia. Skupiłam się, jak tylko mogłam i ruszyłam w jego kierunku.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przeczytałeś/przeczytałaś? Pozostaw swoją opinię w komentarzu, w końcu ja też muszę coś czytać ;p (ps bardzo mnie to motywuje do dalszego pisania)
Wiem, że nic się nie dzieje szczególnego, ale mam nadzieję, że się podoba ^^
Matrona chyba nie radzi sobie najlepiej, co? Czy jej "wybawiciel" wróci i jej pomoże?
W poniedziałek zaczynają mi się ferie i wyjeżdżam do Zakopanego. Nowego rozdziału nie będzie przez ponad tydzień, wytrzymacie? 

niedziela, 7 lutego 2016

Rozdział 8


Nie spałam w nocy. Rozmyślałam nad wszystkim. Nie chciałam pobić Jasona. To był impuls. Nie mogłam nad tym zapanować. Poczułam w sobie, jakby drugą osobę. Złą, mściwą, z ADHD, wredną. Nigdy taka nie byłam. Może tak dzieję się z wiekiem? Ale dlaczego muszą na tym cierpieć inni? Chyba dobrze zrobiłam zgłaszając się do wyścigu. Nikt już więcej nie ucierpi z mojej ręki. Oczywiście oprócz moich przeciwników.
Ciekawe co z Danielem. Jak on sobie z tym radzi? Jestem pewna, że wciąż do niego nie dociera, co się dzieje. Myśli, że to sen. Przyznam, że też mam taką nadzieję. Jednak może być jeszcze jedna rzecz, która go dręczy. Jeśli uda mi się sprawić, że przeżyje tylko nasza dwójka, będzie musiał mnie zabić. Na szali będę ja albo Telia. Oby potrafił wybrać, bo inaczej będę zmuszona do samobójstwa.
Rano pod dom zajechała wielka ciężarówka - czarna i mroczna. Na boku miała namalowane srebrne jabłko otoczone koroną w trójkącie. Wejście do niej oznaczało śmierć, zagładę.
Czas na pożegnanie. Z całych sił przytuliłam rodziców. Tata dłonią zmierzwił mi irokeza. Każdy z sześciu sług pocałował mnie w dłoń i życzył powodzenia. Trudno było mi się pożegnać z Welią. Wychowywała mnie. Była dla mnie drugą matką.
Mężczyzna ubrany w kombinezon moro wysiadł z kabiny ciężarówki i otworzył mi tylne drzwi. Ostatni raz spojrzałam na dom. Będzie mi go brakować. Tyle wspomnień i przygód. Zawiesiłam torbę na ramieniu i ruszyłam do ciężarówki. Podparłam się rękami i podciągnęłam na podłogę. W środku było pełno mężczyzn. Siedzieli na krzesłach przymocowanych do ścianek przyczepy. Piersi mieli przepasane czerwonymi pasami. Torbę umieściłam w schowku pod sufitem. Usiadłam na końcu rzędu i przypięłam się do fotela. Było nas trzydzieści osób.Ciężarówka ruszyła z mocnym szarpnięciem.
 Po kilku minutach jeden ze strażników wstał. Na siedzeniu położył małą walizkę. Rozsunął zamek i wyjął pistolet. Załadował go jakimiś kapsułkami. W połowie były metalowe, a w połowie przeźroczyste z czerwonym płynem. Zamontował na końcu lufy igłę z grubym wylotem. Podszedł do pierwszego chłopaka po prawej i usłyszałam cichy wystrzał. Po kolei przy każdym dało się słyszeć charakterystyczne klik.
Pozostałam już tylko ja. Przyłożył mi igłę do tętnicy szyjnej i nacisnął za spust. Gruba kapsułka pod wpływem strzału przebiła mi skórę i dostała się do krwiobiegu. Jęknęłam z bólu i gdyby nie pasy, zaczęłabym się rzucać. Strażnik posmarował mi ranę i zakleił grubym plastrem.
- Co to? – spytałam pocierając szyje.
- Nadajniki – oznajmił strażnik i wrócił na swoje miejsce.
Jechaliśmy już kilka godzin. Wszyscy przeciwnicy byli dla mnie obcy, nie znałam żadnego. Może kiedyś, któryś z nich przemknął mi przed oczami na ulicy. Miałam cichą nadzieję, że spotkam tu Daniela. Jego obecność dodaje mi otuchy. Przypomina mi, po co tak na prawdę tu jestem.
- Dlaczego tak na prawdę się zgłosiłaś? - usłyszałam.
-  Co? - odwróciłam się w lewo i zobaczyłam napakowanego chłopaka.
- Pytam, po co tu jesteś? – powtórzył pytanie.
- Dla siostry.
- Jasne. No przyznaj się, twój chłopak się zgłosił tak?
- Że co?! Nie, nie mam chłopaka. Czemu mi nie wierzysz?
- Może dlatego, że nie wierzę w miłość? – spytał retorycznie nieznajomy.
- Bo nigdy jej nie doświadczyłeś – odparłam oschle.
- Uczucia to słabość - rozmowa przypomniała mój niedawny dialog z Jasonem, tylko teraz to ja, byłam na jego miejscu.
- Wolisz być bezlitosną maszyną do zabijania?
Ciężarówka podskoczyła i się obudziłam. Mężczyźni rozmawiali między sobą albo spali. Zakryłam twarz dłońmi i próbowałam się uspokoić. Sen był taki realny.
- Czy coś się stało? - spytał siedzący obok mnie mundurowy.
- Potrzebuje wody – powiedziałam pocierając szyje, wciąż bolała.
Mężczyzna odpiął pas i poszedł na przód przyczepy. Swoim zachowaniem zwrócił uwagę pozostałych. Bacznie przyglądali się co robi.
Nagle wszyscy podpinali pasy. Rzucili się na strażników. Zabrali im noże, karabiny i pistolety. Poderżnęli im gardła. Mundurowi padli bezwładnie na podłogę. Szkarłatna ciecz wylewała się z ich szyi. Moi przeciwnicy otworzyli sobie drzwi i po kolei wyskakiwali. Przetaczali się po asfalcie, wstawali i biegli w las.
Gdzie my do cholery jesteśmy?! Z tego co pamiętam, wraz ze zbliżaniem się do Pól Elizejskich ilość roślinności gwałtownie maleje. A tutaj? Drzewo koło drzewa. Czyżby wywieźli nas do Arkadii? To musi być pomyłka.
- Wysiadasz czy nie? - spytał jeden z zawodników.
Oprócz mnie jeszcze on został w ciężarówce.
- Co się dzieje? - spytałam, odpinając pas.
- Eliminacje - oznajmił. - Jeśli chcesz wziąć udział w wyścigu, to radzę ci wyskoczyć.
Wstałam z siedzenia. Ciężarówka jechała co raz szybciej. Białe pasy na asfalcie tworzyły ciągłą linie - to nie oznaczało niczego dobrego. Pojazd najechał na coś i podskoczył. Straciłam równowagę i poleciałam prosto w stronę otwartych drzwi. Chłopak chwycił mnie za rękę i razem wyskoczyliśmy. Przeturlaliśmy się kilka metrów po chropowatym podłożu. Nic nie słyszałam, nie czułam. Leżałam bezwładnie na asfalcie. Widziałam, jak ciężarówka kilka kilometrów dalej wybucha. Zapach benzyny rozniósł się w powietrzu. Nagle obraz zaczął iść do góry. Umarłam? Mój duch wznosi się w niebiosa?
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przeczytałeś/przeczytałaś? Pozostaw swoją opinię w komentarzu, w końcu ja też muszę coś czytać ;p (ps bardzo mnie to motywuje do dalszego pisania)
Żyje czy nie?  Czy ten sen zwiastuje coś dobrego?
I jak sądzicie co z Danielem?


środa, 3 lutego 2016

Rozdział 7


Luis stuknął palcem w mikrofon, by przerwać ciszę.
- Zasady Święta Junony nie mówią jednoznacznie, że wziąć udział mogą tylko mężczyźni. Wyraźnie jest napisane "uczestnicy wybierają siebie sami poprzez zgłoszenie kandydatury".
Spojrzał wymownie na tłum, potem na mnie. Z każdą sekundą uśmiech rósł mu na ustach. Podniósł ręce do góry.
- Przywitajmy pierwszą kobietę biorącą udział w wyścigu po Junonę! - wykrzyknął, a tłum rozbrzmiał od oklasków i wiwatów. Co mnie zdziwiło, bo dopiero mnie wyśmiewali.
Łącznie na 14 Placu Głównym zgłosiło się 135 chętnych - rekord. W wcześniejszych latach zgłaszało się mniej, niż sto osób na jeden plac. Za kilka minut podadzą dokładną liczbę zawodników.
Mama chodziła nerwowo po salonie. Stukot obcasów niósł się przez cały dom. Służbę odesłała do pokoi.
- Matrona, dziecko ty wiesz co zrobiłaś? - spytała, przyciskając chusteczkę do oczu.
- Nie pozwolę umrzeć Telii! – powiedziałam zbyt głośno.
- Daniel by ją uratował albo ktoś inny – wmawiała bardziej sobie, niż nam.
- Ty słyszysz co mówisz? - skarcił ją tata. - Ten chłopak nawet filmów o wojnie nie ogląda, a chcesz, żeby mordował z zimną krwią?
- Zack przestań! Po prostu nie chce stracić jeszcze jednej córki.
- Spisałaś już Telię na stratę? – spytałam poirytowana.
- Ja... - zaczęła mama i wybuchnęła płaczem.
Usiadła obok taty, którą ja przytulił.
- Ja już sama nie wiem. Było tyle przypadków, kiedy Junona umierała z głodu, a liczba uczestników nie przekraczała nawet tysiąca!
- Mamo spokojnie - ścisnęłam jej dłoń - zrobię co w mojej mocy, żeby wyścig skończył się przed ostatnim posiłkiem Junony, doprowadzając Daniela do wygranej.
- Mat... Jest przecież tylko jeden zwycięzca – oznajmił smutno tata.
- Wiem, ale najważniejsze, żeby wasza córka przeżyła i była szczęśliwa z Jupiterem.
- Ty też jesteś naszym dzieckiem... – powiedzieli jednocześnie rodzice.
- Tylko na papierze. Dzięki wam przeżyłam wspaniałe siedemnaście lat. Czas, abym się za nie odwdzięczyła.
- Matrona słonko... - zaczęła mama, ale jej przerwano.
                W telewizji rozpoczęły się wiadomości. Na ekranie pojawił się w średnim wieku mężczyzna o piwnych, zmęczonych oczach. Uśmiechał się sztucznie, aby pokazać, że czekają na nas wspaniałe nowiny.
- Witam państwa! - przywitał się dziennikarz- W dzisiejszym dniu rozpoczęło się Święto Junony. Tysiące ludzi zebrało się na Placach Głównych, aby poznać tegoroczną nagrodę. Wiele osób uważa, że to najpiękniejsza, jak do tej pory. Ten rok przejdzie do historii! Zgłosiła się rekordowa liczba osób na plac i na całym Erebie. 14 Plac Główny zebrał sto trzydzieści pięć uczestników. Powód? "Stamtąd pochodzi Junona" - twierdzi rząd. W wyścigu łącznie weźmie udział 1865 zawodników, w tym jeden wyjątkowy. Na czternastce zgłosiła się pierwsza w historii kobieta - Matrona Terson, adoptowana siostra Junony.
To okropne. Traktują Telię, jak przedmiot. "Nagroda" - czy moja siostra wygląda, jak puchar?! Nie dość, że musi tyle cierpieć, to będą o niej mówić, przez kolejne kilka lat. Będzie w czasopismach, internecie, książkach historycznych. Nie pozbędzie się przeszłości.
Z oczu mojej opiekunki poleciała kolejna fala łez. Rozbrzmiał dzwonek. Tata wstał i poszedł sprawdzić kto to. Przytuliłam się do mamy. Cała się trzęsła. Powtarzała w kółko jedno zdanie: "Nie chce was stracić". Przycisnęłam ją mocniej.
- Spokojnie, Telia przeżyje. Obiecuje - szepnęłam.
Wydałam na siebie wyrok śmierci. Zginę na wielkiej arenie na oczach milionów ludzi. Ale moja siostra przeżyje. Rodzice będą po mnie mniej płakać. W końcu nie jestem ich prawdziwą córką.
- Matrona masz gościa. - oznajmił tata.
Za nim w salonie pojawił się Jason. Był cały blady, włosy sterczały mu na wszystkie strony i wyglądał, jakby miał się zaraz rozpłakać. Spojrzał na moją mamę. Na twarzy mieli wymalowany taki sam ból.
- Możemy pogadać? - spytał łamiącym się głosem.
Tata zajął moje miejsce, a ja poszłam z Jasonem do pokoju. Zamknęłam drzwi. Nagle złapał mnie w pasie, obrócił i pocałował. Usta miał zimne i suche, ale przyjemne. Objęłam jego szyje i przysunęłam się bliżej.
- Jesteś debilem - powiedział. - Jak mogłaś to zrobić?
- Nie wyobrażam sobie życia bez Telii. - odpowiedziałam płacząc.
- A ja bez ciebie Mat. Słuchaj mogę załatwić transport i uciekniemy do Arkadii. Nikt nas tam nie będzie szukał. – zaproponował lekko podekscytowany.
- Jason ja wezmę udział w wyścigu, rozumiesz? – chciałam, żeby to sobie w końcu uświadomił.
- Nie chce rozumieć. Kocham cię i nie pozwolę ci na taką głupotę – przytulił mnie do siebie jeszcze mocniej.
- To jest moja decyzja i pogódź się z nią! – wrzasnęłam odsuwając się od niego.
- Mam się pogodzić z twoją śmiercią? Nigdy.
- I co niby chcesz zrobić? Porwać mnie?
- Jeśli będę musiał...
- Przychodzisz tu po miesiącu nieodzywania się, całujesz mnie i myślisz, że zrobię wszystko czego zechcesz?
- Mat...
- Na prawdę musiałam wydać na siebie wyrok śmierci, żebyś zaczął się do mnie odzywać?!
- Przestań, to nie tak.
- A jak?! Nie chce cię znać! Nawet nie próbujesz mnie zrozumieć.
- A ty mnie? Jakbyś była w kimś zakochana, też byś tak zrobiła!
- Kocham cię debilu! Zrozumiałam to, kiedy cię straciłam. Ale jestem coś winna Tersonom. Dzięki nim się teraz znamy.
Jason złapał się za głowę i wziął głęboki oddech.
- Czemu nie powiedziałaś mi tego od razu?
- Bo zmarnujesz sobie życie przy mnie. Nawet teraz chcesz wyjechać do Arkadii. Wiecznie być rolnikiem? Czy ty zdajesz sobie sprawę jakie warunki tam panują?
- Dla ciebie wszystko zniosę. Ale jeśli umrzesz, popełnię samobójstwo. Życie bez ciebie, nie będzie miało sensu.
- Bo się jeszcze wzruszę – powiedziałam ironicznie.
- Przestań udawać taką twardą!
- Taka jestem i mnie nie zmienisz! Masz w tej chwili opuścić ten dom. Możesz już kupić znicz.
- Matrona do cholery, uspokój się!
Kopnęłam go glanem w piszczel i walnęłam pięścią w policzek. Zawył z bólu i zatoczył się na podłogę. Chwyciłam go za szyje i wyprowadziłam z pokoju. Przeszłam z nim przez salon i wywaliłam na pole. Z brwi ciekła mu krew, która zaplamiła kostkę przed domem.
- Mam nadzieję, że podobało ci się nasze ostatnie spotkanie! – wrzasnęłam.
Trzasnęłam drzwiami i wróciłam do pokoju. Pięści zacisnęłam tak mocno, że paznokcie wbiły mi się w skórę i polała się krew. Jeszcze nigdy tak mnie nie zdenerwował. Co jakbym nie wzięła udziału w święcie Junony? Nadal by się nie odzywał? Ignorował mnie i traktował, jak powietrze? Teraz już za późno. Umrę, ale przynajmniej w słusznej sprawie. Telia będzie żyć. Założy rodzinę z Danielem. Będą szczęśliwi. Ja i tak do nich nie pasuje. W końcu się pogodzą z moją śmiercią. Zapomną.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przeczytałeś/przeczytałaś? Pozostaw swoją opinię w komentarzu, w końcu ja też muszę coś czytać ;p (ps bardzo mnie to motywuje do dalszego pisania)
Zachęcam do odwidzenia zakładki Bohaterowie :)
Też byście pokazały Jasonowi, gdzie jego miejsce? Czy raczej wybaczyły to milczenie?