środa, 3 lutego 2016

Rozdział 7


Luis stuknął palcem w mikrofon, by przerwać ciszę.
- Zasady Święta Junony nie mówią jednoznacznie, że wziąć udział mogą tylko mężczyźni. Wyraźnie jest napisane "uczestnicy wybierają siebie sami poprzez zgłoszenie kandydatury".
Spojrzał wymownie na tłum, potem na mnie. Z każdą sekundą uśmiech rósł mu na ustach. Podniósł ręce do góry.
- Przywitajmy pierwszą kobietę biorącą udział w wyścigu po Junonę! - wykrzyknął, a tłum rozbrzmiał od oklasków i wiwatów. Co mnie zdziwiło, bo dopiero mnie wyśmiewali.
Łącznie na 14 Placu Głównym zgłosiło się 135 chętnych - rekord. W wcześniejszych latach zgłaszało się mniej, niż sto osób na jeden plac. Za kilka minut podadzą dokładną liczbę zawodników.
Mama chodziła nerwowo po salonie. Stukot obcasów niósł się przez cały dom. Służbę odesłała do pokoi.
- Matrona, dziecko ty wiesz co zrobiłaś? - spytała, przyciskając chusteczkę do oczu.
- Nie pozwolę umrzeć Telii! – powiedziałam zbyt głośno.
- Daniel by ją uratował albo ktoś inny – wmawiała bardziej sobie, niż nam.
- Ty słyszysz co mówisz? - skarcił ją tata. - Ten chłopak nawet filmów o wojnie nie ogląda, a chcesz, żeby mordował z zimną krwią?
- Zack przestań! Po prostu nie chce stracić jeszcze jednej córki.
- Spisałaś już Telię na stratę? – spytałam poirytowana.
- Ja... - zaczęła mama i wybuchnęła płaczem.
Usiadła obok taty, którą ja przytulił.
- Ja już sama nie wiem. Było tyle przypadków, kiedy Junona umierała z głodu, a liczba uczestników nie przekraczała nawet tysiąca!
- Mamo spokojnie - ścisnęłam jej dłoń - zrobię co w mojej mocy, żeby wyścig skończył się przed ostatnim posiłkiem Junony, doprowadzając Daniela do wygranej.
- Mat... Jest przecież tylko jeden zwycięzca – oznajmił smutno tata.
- Wiem, ale najważniejsze, żeby wasza córka przeżyła i była szczęśliwa z Jupiterem.
- Ty też jesteś naszym dzieckiem... – powiedzieli jednocześnie rodzice.
- Tylko na papierze. Dzięki wam przeżyłam wspaniałe siedemnaście lat. Czas, abym się za nie odwdzięczyła.
- Matrona słonko... - zaczęła mama, ale jej przerwano.
                W telewizji rozpoczęły się wiadomości. Na ekranie pojawił się w średnim wieku mężczyzna o piwnych, zmęczonych oczach. Uśmiechał się sztucznie, aby pokazać, że czekają na nas wspaniałe nowiny.
- Witam państwa! - przywitał się dziennikarz- W dzisiejszym dniu rozpoczęło się Święto Junony. Tysiące ludzi zebrało się na Placach Głównych, aby poznać tegoroczną nagrodę. Wiele osób uważa, że to najpiękniejsza, jak do tej pory. Ten rok przejdzie do historii! Zgłosiła się rekordowa liczba osób na plac i na całym Erebie. 14 Plac Główny zebrał sto trzydzieści pięć uczestników. Powód? "Stamtąd pochodzi Junona" - twierdzi rząd. W wyścigu łącznie weźmie udział 1865 zawodników, w tym jeden wyjątkowy. Na czternastce zgłosiła się pierwsza w historii kobieta - Matrona Terson, adoptowana siostra Junony.
To okropne. Traktują Telię, jak przedmiot. "Nagroda" - czy moja siostra wygląda, jak puchar?! Nie dość, że musi tyle cierpieć, to będą o niej mówić, przez kolejne kilka lat. Będzie w czasopismach, internecie, książkach historycznych. Nie pozbędzie się przeszłości.
Z oczu mojej opiekunki poleciała kolejna fala łez. Rozbrzmiał dzwonek. Tata wstał i poszedł sprawdzić kto to. Przytuliłam się do mamy. Cała się trzęsła. Powtarzała w kółko jedno zdanie: "Nie chce was stracić". Przycisnęłam ją mocniej.
- Spokojnie, Telia przeżyje. Obiecuje - szepnęłam.
Wydałam na siebie wyrok śmierci. Zginę na wielkiej arenie na oczach milionów ludzi. Ale moja siostra przeżyje. Rodzice będą po mnie mniej płakać. W końcu nie jestem ich prawdziwą córką.
- Matrona masz gościa. - oznajmił tata.
Za nim w salonie pojawił się Jason. Był cały blady, włosy sterczały mu na wszystkie strony i wyglądał, jakby miał się zaraz rozpłakać. Spojrzał na moją mamę. Na twarzy mieli wymalowany taki sam ból.
- Możemy pogadać? - spytał łamiącym się głosem.
Tata zajął moje miejsce, a ja poszłam z Jasonem do pokoju. Zamknęłam drzwi. Nagle złapał mnie w pasie, obrócił i pocałował. Usta miał zimne i suche, ale przyjemne. Objęłam jego szyje i przysunęłam się bliżej.
- Jesteś debilem - powiedział. - Jak mogłaś to zrobić?
- Nie wyobrażam sobie życia bez Telii. - odpowiedziałam płacząc.
- A ja bez ciebie Mat. Słuchaj mogę załatwić transport i uciekniemy do Arkadii. Nikt nas tam nie będzie szukał. – zaproponował lekko podekscytowany.
- Jason ja wezmę udział w wyścigu, rozumiesz? – chciałam, żeby to sobie w końcu uświadomił.
- Nie chce rozumieć. Kocham cię i nie pozwolę ci na taką głupotę – przytulił mnie do siebie jeszcze mocniej.
- To jest moja decyzja i pogódź się z nią! – wrzasnęłam odsuwając się od niego.
- Mam się pogodzić z twoją śmiercią? Nigdy.
- I co niby chcesz zrobić? Porwać mnie?
- Jeśli będę musiał...
- Przychodzisz tu po miesiącu nieodzywania się, całujesz mnie i myślisz, że zrobię wszystko czego zechcesz?
- Mat...
- Na prawdę musiałam wydać na siebie wyrok śmierci, żebyś zaczął się do mnie odzywać?!
- Przestań, to nie tak.
- A jak?! Nie chce cię znać! Nawet nie próbujesz mnie zrozumieć.
- A ty mnie? Jakbyś była w kimś zakochana, też byś tak zrobiła!
- Kocham cię debilu! Zrozumiałam to, kiedy cię straciłam. Ale jestem coś winna Tersonom. Dzięki nim się teraz znamy.
Jason złapał się za głowę i wziął głęboki oddech.
- Czemu nie powiedziałaś mi tego od razu?
- Bo zmarnujesz sobie życie przy mnie. Nawet teraz chcesz wyjechać do Arkadii. Wiecznie być rolnikiem? Czy ty zdajesz sobie sprawę jakie warunki tam panują?
- Dla ciebie wszystko zniosę. Ale jeśli umrzesz, popełnię samobójstwo. Życie bez ciebie, nie będzie miało sensu.
- Bo się jeszcze wzruszę – powiedziałam ironicznie.
- Przestań udawać taką twardą!
- Taka jestem i mnie nie zmienisz! Masz w tej chwili opuścić ten dom. Możesz już kupić znicz.
- Matrona do cholery, uspokój się!
Kopnęłam go glanem w piszczel i walnęłam pięścią w policzek. Zawył z bólu i zatoczył się na podłogę. Chwyciłam go za szyje i wyprowadziłam z pokoju. Przeszłam z nim przez salon i wywaliłam na pole. Z brwi ciekła mu krew, która zaplamiła kostkę przed domem.
- Mam nadzieję, że podobało ci się nasze ostatnie spotkanie! – wrzasnęłam.
Trzasnęłam drzwiami i wróciłam do pokoju. Pięści zacisnęłam tak mocno, że paznokcie wbiły mi się w skórę i polała się krew. Jeszcze nigdy tak mnie nie zdenerwował. Co jakbym nie wzięła udziału w święcie Junony? Nadal by się nie odzywał? Ignorował mnie i traktował, jak powietrze? Teraz już za późno. Umrę, ale przynajmniej w słusznej sprawie. Telia będzie żyć. Założy rodzinę z Danielem. Będą szczęśliwi. Ja i tak do nich nie pasuje. W końcu się pogodzą z moją śmiercią. Zapomną.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przeczytałeś/przeczytałaś? Pozostaw swoją opinię w komentarzu, w końcu ja też muszę coś czytać ;p (ps bardzo mnie to motywuje do dalszego pisania)
Zachęcam do odwidzenia zakładki Bohaterowie :)
Też byście pokazały Jasonowi, gdzie jego miejsce? Czy raczej wybaczyły to milczenie?

4 komentarze:

  1. Rozdział super *.* podziwiam odwagę Mat, mam nadzieję, że nie umrze :D Jason zachował się jak kretyn ;> nie odzywa się miesiąc, a później ją całuje? To nie jest dobre rozwiązanie :D Dobrze zrobiła pokazując mu jego miejsce. Czekam na next'a :) Pozdrawiam i życzę weny :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Szczerze mówiąc zachowałabym się jak Mat- czy musiałabym się zgłosić do śmiertelnego zadania, by w końcu się do mnie odezwał mój najlepszy przyjaciel? Rozumiem ją :) A Jason to idiota bez patentu- brak odzewu od miesiąca i nagle bum!, wylazł jak spod ziemi i ją całuje :/ to nie w porządku...
    Rozdział świetny, pozdrawiam i weny ;* ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Jednak Jason to kretyn... Przez odrzucenie sam odrzucił, a jak przyszło Mat umierać to się pojawił... Pff...
    Ale mu Mat dokopała :P
    Czekam na next i weny ;)

    OdpowiedzUsuń