Luis stuknął
palcem w mikrofon, by przerwać ciszę.
- Zasady Święta Junony nie mówią
jednoznacznie, że wziąć udział mogą tylko mężczyźni. Wyraźnie jest napisane
"uczestnicy wybierają siebie sami poprzez zgłoszenie kandydatury".
Spojrzał wymownie na tłum, potem
na mnie. Z każdą sekundą uśmiech rósł mu na ustach. Podniósł ręce do góry.
- Przywitajmy pierwszą kobietę
biorącą udział w wyścigu po Junonę! - wykrzyknął, a tłum rozbrzmiał od oklasków
i wiwatów. Co mnie zdziwiło, bo dopiero mnie wyśmiewali.
Łącznie na 14
Placu Głównym zgłosiło się 135 chętnych - rekord. W wcześniejszych latach zgłaszało
się mniej, niż sto osób na jeden plac. Za kilka minut podadzą dokładną liczbę
zawodników.
Mama chodziła
nerwowo po salonie. Stukot obcasów niósł się przez cały dom. Służbę odesłała do
pokoi.
- Matrona, dziecko ty wiesz co
zrobiłaś? - spytała, przyciskając chusteczkę do oczu.
- Nie pozwolę umrzeć Telii! –
powiedziałam zbyt głośno.
- Daniel by ją uratował albo ktoś
inny – wmawiała bardziej sobie, niż nam.
- Ty słyszysz co mówisz? -
skarcił ją tata. - Ten chłopak nawet filmów o wojnie nie ogląda, a chcesz, żeby
mordował z zimną krwią?
- Zack przestań! Po prostu nie
chce stracić jeszcze jednej córki.
- Spisałaś już Telię na stratę? –
spytałam poirytowana.
- Ja... - zaczęła mama i wybuchnęła
płaczem.
Usiadła obok taty, którą ja
przytulił.
- Ja już sama nie wiem. Było tyle
przypadków, kiedy Junona umierała z głodu, a liczba uczestników nie
przekraczała nawet tysiąca!
- Mamo spokojnie - ścisnęłam jej
dłoń - zrobię co w mojej mocy, żeby wyścig skończył się przed ostatnim
posiłkiem Junony, doprowadzając Daniela do wygranej.
- Mat... Jest przecież tylko
jeden zwycięzca – oznajmił smutno tata.
- Wiem, ale najważniejsze, żeby
wasza córka przeżyła i była szczęśliwa z Jupiterem.
- Ty też jesteś naszym
dzieckiem... – powiedzieli jednocześnie rodzice.
- Tylko na papierze. Dzięki wam
przeżyłam wspaniałe siedemnaście lat. Czas, abym się za nie odwdzięczyła.
- Matrona słonko... - zaczęła
mama, ale jej przerwano.
W
telewizji rozpoczęły się wiadomości. Na ekranie pojawił się w średnim wieku mężczyzna
o piwnych, zmęczonych oczach. Uśmiechał się sztucznie, aby pokazać, że czekają
na nas wspaniałe nowiny.
- Witam państwa! - przywitał się
dziennikarz- W dzisiejszym dniu rozpoczęło się Święto Junony. Tysiące ludzi
zebrało się na Placach Głównych, aby poznać tegoroczną nagrodę. Wiele osób
uważa, że to najpiękniejsza, jak do tej pory. Ten rok przejdzie do historii!
Zgłosiła się rekordowa liczba osób na plac i na całym Erebie. 14 Plac Główny
zebrał sto trzydzieści pięć uczestników. Powód? "Stamtąd pochodzi
Junona" - twierdzi rząd. W wyścigu łącznie weźmie udział 1865 zawodników,
w tym jeden wyjątkowy. Na czternastce zgłosiła się pierwsza w historii kobieta
- Matrona Terson, adoptowana siostra Junony.
To okropne.
Traktują Telię, jak przedmiot. "Nagroda" - czy moja siostra wygląda,
jak puchar?! Nie dość, że musi tyle cierpieć, to będą o niej mówić, przez
kolejne kilka lat. Będzie w czasopismach, internecie, książkach historycznych.
Nie pozbędzie się przeszłości.
Z oczu mojej
opiekunki poleciała kolejna fala łez. Rozbrzmiał dzwonek. Tata wstał i poszedł
sprawdzić kto to. Przytuliłam się do mamy. Cała się trzęsła. Powtarzała w kółko
jedno zdanie: "Nie chce was stracić".
Przycisnęłam ją mocniej.
- Spokojnie, Telia przeżyje.
Obiecuje - szepnęłam.
Wydałam na
siebie wyrok śmierci. Zginę na wielkiej arenie na oczach milionów ludzi. Ale
moja siostra przeżyje. Rodzice będą po mnie mniej płakać. W końcu nie jestem
ich prawdziwą córką.
- Matrona masz gościa. - oznajmił
tata.
Za nim w salonie pojawił się
Jason. Był cały blady, włosy sterczały mu na wszystkie strony i wyglądał, jakby
miał się zaraz rozpłakać. Spojrzał na moją mamę. Na twarzy mieli wymalowany
taki sam ból.
- Możemy pogadać? - spytał
łamiącym się głosem.
Tata zajął moje miejsce, a ja
poszłam z Jasonem do pokoju. Zamknęłam drzwi. Nagle złapał mnie w pasie,
obrócił i pocałował. Usta miał zimne i suche, ale przyjemne. Objęłam jego szyje
i przysunęłam się bliżej.
- Jesteś debilem - powiedział. -
Jak mogłaś to zrobić?
- Nie wyobrażam sobie życia bez Telii.
- odpowiedziałam płacząc.
- A ja bez ciebie Mat. Słuchaj
mogę załatwić transport i uciekniemy do Arkadii. Nikt nas tam nie będzie
szukał. – zaproponował lekko podekscytowany.
- Jason ja wezmę udział w
wyścigu, rozumiesz? – chciałam, żeby to sobie w końcu uświadomił.
- Nie chce rozumieć. Kocham cię i
nie pozwolę ci na taką głupotę – przytulił mnie do siebie jeszcze mocniej.
- To jest moja decyzja i pogódź
się z nią! – wrzasnęłam odsuwając się od niego.
- Mam się pogodzić z twoją
śmiercią? Nigdy.
- I co niby chcesz zrobić? Porwać
mnie?
- Jeśli będę musiał...
- Przychodzisz tu po miesiącu
nieodzywania się, całujesz mnie i myślisz, że zrobię wszystko czego zechcesz?
- Mat...
- Na prawdę musiałam wydać na
siebie wyrok śmierci, żebyś zaczął się do mnie odzywać?!
- Przestań, to nie tak.
- A jak?! Nie chce cię znać!
Nawet nie próbujesz mnie zrozumieć.
- A ty mnie? Jakbyś była w kimś zakochana,
też byś tak zrobiła!
- Kocham cię debilu! Zrozumiałam
to, kiedy cię straciłam. Ale jestem coś winna Tersonom. Dzięki nim się teraz
znamy.
Jason złapał się za głowę i wziął
głęboki oddech.
- Czemu nie powiedziałaś mi tego
od razu?
- Bo zmarnujesz sobie życie przy
mnie. Nawet teraz chcesz wyjechać do Arkadii. Wiecznie być rolnikiem? Czy ty
zdajesz sobie sprawę jakie warunki tam panują?
- Dla ciebie wszystko zniosę. Ale
jeśli umrzesz, popełnię samobójstwo. Życie bez ciebie, nie będzie miało sensu.
- Bo się jeszcze wzruszę –
powiedziałam ironicznie.
- Przestań udawać taką twardą!
- Taka jestem i mnie nie
zmienisz! Masz w tej chwili opuścić ten dom. Możesz już kupić znicz.
- Matrona do cholery, uspokój
się!
Kopnęłam go glanem w piszczel i
walnęłam pięścią w policzek. Zawył z bólu i zatoczył się na podłogę. Chwyciłam
go za szyje i wyprowadziłam z pokoju. Przeszłam z nim przez salon i wywaliłam
na pole. Z brwi ciekła mu krew, która zaplamiła kostkę przed domem.
- Mam nadzieję, że podobało ci
się nasze ostatnie spotkanie! – wrzasnęłam.
Trzasnęłam
drzwiami i wróciłam do pokoju. Pięści zacisnęłam tak mocno, że paznokcie wbiły
mi się w skórę i polała się krew. Jeszcze nigdy tak mnie nie zdenerwował. Co
jakbym nie wzięła udziału w święcie Junony? Nadal by się nie odzywał? Ignorował
mnie i traktował, jak powietrze? Teraz już za późno. Umrę, ale przynajmniej w
słusznej sprawie. Telia będzie żyć. Założy rodzinę z Danielem. Będą szczęśliwi.
Ja i tak do nich nie pasuje. W końcu się pogodzą z moją śmiercią. Zapomną.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Przeczytałeś/przeczytałaś?
Pozostaw swoją opinię w komentarzu, w końcu ja też muszę coś czytać ;p
(ps bardzo mnie to motywuje do dalszego pisania) Zachęcam do odwidzenia zakładki Bohaterowie :)
Też byście pokazały Jasonowi, gdzie jego miejsce? Czy raczej wybaczyły to milczenie?
Rozdział super *.* podziwiam odwagę Mat, mam nadzieję, że nie umrze :D Jason zachował się jak kretyn ;> nie odzywa się miesiąc, a później ją całuje? To nie jest dobre rozwiązanie :D Dobrze zrobiła pokazując mu jego miejsce. Czekam na next'a :) Pozdrawiam i życzę weny :*
OdpowiedzUsuńZajebiste.
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc zachowałabym się jak Mat- czy musiałabym się zgłosić do śmiertelnego zadania, by w końcu się do mnie odezwał mój najlepszy przyjaciel? Rozumiem ją :) A Jason to idiota bez patentu- brak odzewu od miesiąca i nagle bum!, wylazł jak spod ziemi i ją całuje :/ to nie w porządku...
OdpowiedzUsuńRozdział świetny, pozdrawiam i weny ;* ^^
Jednak Jason to kretyn... Przez odrzucenie sam odrzucił, a jak przyszło Mat umierać to się pojawił... Pff...
OdpowiedzUsuńAle mu Mat dokopała :P
Czekam na next i weny ;)